poniedziałek, 24 czerwca 2013

Szczęście

Joanne wyrzuciła kafla daleko przed siebie patrząc, jak szybuje wprost w ręce drugiego ścigającego z jej drużyny, Jasona. Pomijając fakt, że grali w totalnie niesprzyjających warunkach pogodowych, nie był to najlepszy mecz w jej karierze. Dopiero przed tygodniem znalazła nowego pałkarza, który nie wysyłał tłuczków w stronę zawodników własnej drużyny. Był całkiem dobry. Brakowało mu jednak doświadczenia w grze, pod ciągłą presją przeciwnika i świadomością, że odpowiada za bezpieczeństwo całej drużyny. Dodatkowym zmartwieniem była też gra bez Marcusa, który z powodu kontuzji miał zwolnienie na cały najbliższy miesiąc. Jego nieobecność była aż za bardzo widoczna, ponieważ zastępczy obrońca sprawiał wrażenie, jakby pierwszy raz wsiadł na miotłę.
Jo zrobiła unik przed tłuczkiem i pomknęła w stronę Jasona, który miał na ogonie dwóch Ślizgonów. Podleciała do kolegi od dołu i zanim ktokolwiek się spostrzegł, miała piłkę pod pachą. Zrobiła gwałtowny zwrot i poszybowała w strone przeciwnych pętli. Koło ucha śmignął jej tłuczek, ale nie przejęła się. Gorzej już nie będzie. Jeśli jej szukająca nie znajdzie znicza, będzie po meczu.
Krukonka bez problemu wyminęła obrońcę i wpakowała mu kafla do najwyższej pętli. Granatowo-szare trybuny zaryczały, a cyferka na wielkiej, miedzianej tablicy wskoczyła na 60 punktów dla Krukonów. Jo przeczesała palcami mokre od deszczu włosy i poszybowała w stronę Jasona.
*
Syriusz obserwował Jo przez omnikulary. Mimo trudnej pogody dawała jakoś radę utrzymywać stały poziom gry. Ale sama Jo nie wygra meczu. Popatrzył na szukającą

Ravenclaw. Okrążała powoli boisko wypatrując złotej piłeczki, ale nie szło jej zbyt dobrze. Gryfon pamiętał ją z widzenia, była w grupce dziewcząt, które chichotały zalotnie na jego widok. Zacisnął usta. Kiedyś lubił, jak tak było. Miał wieniec wielbicielek, które uśmiechały się do niego, rzucały nieśmiałe spojrzenia i wysyłały czekoladki z eliksirami miłości. Teraz nie robiło to na nim wrażenia. Zależało mu na uwadze tylko jednej uczennicy.
Po tłumie przetoczył się okrzyk przerażenia i Syriusz natychmiast spojrzał przez wskazywane przez ludzi miejsce. E, to tylko jakiś Ślizgon.
- Łapa, wszędzie cię szukałem - James klepnął przyjaciela w plecy, jak tylko znalazł się przy nim - Jak tam? Jo wygrywa?
- Remisują ciągle. Ta ruda nie widzi znicza - powiedział Syriusz i westchnął - A jak twój areszt u Filcha?
Rogacz wzruszył ramionami i odgryzł duży kawałek jabłka.
- Polerowałem popiersie Huberta Okrutnego w lochach. Wiedziałeś, że jak rzuca się na niego "chłoszczyść", to zarasta cały pleśnią?
- Tak, miesiąc temu też go szorowałem.
Przyjaciele westchnęli jednocześnie i popatrzyli na szukającą Ravenclaw.
- Co ona stoi?
- Wisi.
- Co ona wisi?
- Nie wiem.
Rzeczywiście dziewczyna przestała okrążać boisko i zawisła bezczynnie nad samym jego środkiem.
- Czyżby Fox widziała znicza? - spytał Garry - komentator (Syriusz wydał z siebie coś na podobieństwo "On znowu tu?"). Po trybunach przemknął cichy pomruk - Czy widzi znicza?
Łapa i Rogacz popatrzyli na Krukonkę.
- Ma raczej minę jakby miała zwymiotować - rzucił James i ledwo minął się z prawdą. W jednej chwili rudowłosa siedziała na miotle, zaraz potem skuliła się gwałtownie i spadła w dół.
- Aresto momentum! - krzyknął ktoś z loży nauczycieli. W ostatniej chwili. Ciało Krukonki opadło na ziemię, miotła spadła tuż obok. Na trybunach zaległa cisza.
- Fox spada z miotły! - odezwał się Garry zachrypniętym głosem.
- Jakbym nie zauważył - sarknął Łapa. Joanne natychmiast podleciała do Hooch, która gwizdkiem zarządziła przerwę. Syriusz zobaczył, jak Jo biegnie do swojej szukającej. Pani Pomfrey zeszła z trybunów i również udała się w kierunku poszkodowanej. Po szybkich oględzinach ciało Fox wzniosło się w powietrze i kierowane różdżką pielęgniarki skierowało się  stronę zamku.
- Wydaje się, że mecz będzie trwał dalej do czasu, aż szukający Slytherinu złapie znicza. Krukoni są już bardzo osłabieni, bez szukającego nie mają szans na wygraną. Kapitam drużyny Krukonów może grać dalej, lub może podjąć decyzję o zakończeniu meczu kapitulacją. Co oczywiście byłoby zupełnie nie w stylu Fly... Przepraszam pani profesor, nie powinienem być stronniczy. Chwila, chwila! Czy to nie znicz?
Trybuny znowu odżyły, uczniowie zaczęli rozglądać się wkoło. Gracze wznieśli się na miotłach w gotowości.
- Złoty Znicz! Nie wierzę! - Garry wrzasnął tak głośno, że Łapie aż zatkało się ucho - Tak! Pani Hooch! Fox ma znicza!
Krukoni zawyli z radości, kiedy Hooch podeszła do nieprzytomnej szukającej i wyplątała z jej włosów złotą piłeczkę. Podniosła ją wysoko.
- Krukoni wygrywają! - krzyknęła i mocno dmuchnęła w gwizdek, kończąc mecz. Na Ślizgońskich lożach podniósł się gwizd niezadowolenia - A Ślizgoni zaraz dostaną zakaz wstępu na mecze Quidditcha do końca semestru!
*
- Co to za wygrana, kiedy rudej Znicz wplątał się w kłaki, jak spadała z miotły?! - kapitan Ślizgonów, Ambrey, podbiegł do Jo wymachując rękami wkoło głowy - Żądam powtórzenia meczu!
Krukonka ściągnęła spokojnie rękawice i wsadziła je za pasek.
- Idź do Hooch ze swoimi pretensjami. Fox może nie złapała Znicza własnoręcznie, ale liczy się ostateczny wynik. Znasz regulamin Quidditcha, kapitanie?
Chłopak wyszczerzył zęby w złości.
- A więc jest tam napisane, że aby zakończyć mecz, jeden z szukających musi być "w posiadaniu" Złotego Znicza. Rozumiesz? "W posiadaniu".
Ambrey zacisnął usta, aż zrobiły się blade. Popchnął Jo ramieniem i skierował się do Hooch.
Krukonka wzruszyła ramionami i odgarnęła mokrą grzywkę z czoła. Dobrze, że chociaż przestało padać, pomyślała. Ruszyła w kierunku szatni, przebijając się przez wiwatujący tłum swoich domowników. Poklepywali ją po plecach i gratulowali, jakby już wygrali Puchar Quidditcha w klasyfikacji końcowej. Jo dziękowała i uśmiechała się w odpowiedzi, powtarzając, że jeszcze dużo przed nimi.
- Chyba spotkamy się w finale, Jo - coś podeszło i objęło ją ramieniem - Mam nadzieję, że zadowoli cię drugie miejsce.
Krukonka usmiechnęła się do Syriusza.
- Nie zadowoli, dlatego mamy zamiar zdobyć Puchar.
Łapa zaśmiał się. Do przyjaciół przyłączył się James.
- Idziemy do Hogsmeade po obiedzie? - spytał i zarzucił rękę na drugie ramię Jo - Skończyły mi się Wydmuszki-Wybuszki, a poza tym trzeba uczcić nasz wspólny, przyszły finał Quidditcha.
- Chciałabym - Krukonka uwolniła się spod ramion przyjaciół - Ale muszę teraz iść do Skrzydła zobaczyć, jak się ma moja szukająca, poza tym Łapa - popatrzyła na Gryfona - dziś Klub Ślimaka.
Syriusz walnął się w czoło.
- Rany, na Rogogona zapomniałem!
- Też bym chciała zapomnieć - powiedziała z przekąsem dziewczyna - Ale James, chętnie urwiemy się wcześniej z tego spotkania, prawda?
Łapa pokiwał energicznie głową.
- A co z Megg? - spytał po chwili - Dziś wyjdzie z nami? Dawno nigdzie nie byliśmy wszyscy razem.
Joanne zacisnęła usta. Obiecała, że nic nikomu nie powie. Nie powie o Severusie.
- Zobaczymy, spytam ją, ale wiecie, że musi trochę nadrobić. Wieczory spędza głównie w Bibliotece lub...
- ... Lub w dormitorium - dokończył za nią James i pokazał Mapę - Wiemy. Ale mogłaby raz zrobić sobie przerwę.
Krukonka wzruszyła ramionami.
- No nic, spytam ją. Tymczasem, chłopaki, do obiadu.
Dziewczyna odwróciła się i ruszyła w stronę zamku, zanim którykolwiek z Gryfonów zdążył zadać kolejne niewygodne pytanie.
- Założymy się, co stało się Megg?
- Dobra - James dziarsko wyciągnął przed siebie dłoń - Jaka jest twoja propozycja?
*
Kate siedziała przy stole i leniwie rozgniatała widelcem ziemniaki. Meggie nie ma na obiedzie. Znowu. Czy ma jej wysyłać sowę z zaproszeniem? Jej spojrzenie powędrowało do Severusa. "Wstrętny Smark", myślała, patrżac nienawistnie na Ślizgona. Nigdy nie miała do niego wystarczającego zaufania, szczerze mówiąc nie podobała jej się zażyłość między Megg, a nim. No ale jako przyjaciółka musiała siedzieć cicho i akceptować wybory Meggie. Nawet takie niewypalone.
- Kochanie - obok Puchonki usiadł Remus i pocałował ją w policzek. Kiedy ta nie zareagowała, nie odrywając wzroku od stołu Ślizgonów, chłopak popatrzył na dziewczynę z niepokojem.
- Co robisz?
- Dziabam ziemniaczki - powiedziała, wpatrując się nadal w jeden punkt. Remus spojrzał na talerz Kate i zmarszczył brwi. Jej ręka bez pośpiechu rozgniatała na talerzu jedzenie, które raczej nie potrzebowało juz więcej rozdrabniania.
- Dziabasz ziemniaczki... Wszystko w porządku?
Puchonka zacisnęła usta. Jak on w ogóle śmie siedzieć na Wielkiej Sali? Powinien zaszyć się w lochach ze swoim kociołkiem i łojem we włosach, i gotować sobie wywary na trądzik. Nie dziwne jest, że Meggie przychodzi na obiad dopiero jak wszyscy wychodzą. Też nie chciałabym oglądać tej dwulicowej, bladej mordy...
- Pamiętasz, że dziś Klub Ślimaka?
I w ogóle to mógłby nie zgrywać obrażonego królewicza. Naopowiadał Meggie takich rzeczy, że gdyby były tam z Jo, to nigdy więcej nie wystawiłby nogi poza swoje dormitorium. Najpierw daje znaki, pokazuje swoje zainteresowanie (choć w dość kaleczny sposób), a wiadomo jaka jest Megg. Mógłby przewidzieć, głupi osioł, że rozstanie zaboli bardziej, niż jakaś tam złamana noga.
- To widzimy się przed Klubem - Remus wstał od stołu - Cześć.
- Cześć - odpowiedziała Puchonka i zmarszczyła brwi. Odwróciła się, ale Remus był już daleko. Popatrzyła na swój rozgnieciony obiad. Czy właśnie spławiła własnego chłopaka?
*
Meggie zapięła zamek przy spódnicy, poprawiła krawat i wzięła głęboki oddech. Jo ma rację. Nie ma co siedzieć, trzeba stawić czoło tej całej sytuacji. Długo zbierała się w sobie, nie do końca dochodziło do niej, co właściwie Sev miał na myśli. Ale przez ostatnie kilka dni nie dostała od niego sowy, nie rozmawiał z nią. Skoro on uważa to za koniec, to niech tak zostanie. Dla niej to będzie początek czegoś nowego.Z takim pozytywnym nastawieniem wyszła z Pokoju Wspólnego i doszła korytarzem do Wielkiej Sali. Stanęła przed drzwiami i zacisnęła usta. "Pamiętaj, co mówiła Jo. Musisz wyglądać normalnie i wesoło. Niech zobaczy, że radzisz sobie bez niego."
*
Syriusz aż zachłysnął się sokiem pomarańczowym, kiedy zobaczył Meggie.
- Megg! Jednak twojego ciała nie zjadła wygłodniała Śmierciotula* - powiedział uradowany i wyciągnął dłoń w stronę Jamesa - Galeon dla mnie.
Rogacz dał monetę przyjacielowi, i uśmiechnął się przebiegle.
- To również nie było Nundu**, Łapa - powiedział - Galeon mój.
Syriusz oddał chłopakowi monetę.
- Ale Megg nie została również spetryfikowana przez Bazyliszka.
Galeon powędrował do dłoni Łapy.
- Atak zaczarowanego tłuczka też się nie sprawdził.
Moneta znalazła się u Jamesa.
- Nikt nie dolał Meggie do napoju Eliksiru Skurczającego.
- Ale też nie dolał Wywaru Żywej Śmierci.
- Meggie nie upiła się Piwem Miodowym.
- I nie dostała szlabanu od McGonagall.
Syriusz zapatrzył się na Galeona na dłoni Jamesa i zmarszczył brwi.
- Czyli wyszło na jedno.
Megg walnęła chłopaka w ramię i usiadła przy stole.
- Pogrzało cię, Black? Myślisz, że tak łatwo mnie zabić?
- Wątpię - powiedział flagmatycznie Gryfon i posłał koleżance ponure spojrzenie, która zmrużyła oczy i chwyciła kubek kawy, który pojawił się przed nią.
Kiedy połknęła pierwszy łyk napoju, ktoś walnął ją w plecy tak, że aż się zakrztusiła.
- Joanne! - warknęła - Robisz się przez Syriusza coraz brutalniejsza.
- Kto z kim przystaje, takim się staje - powiedziała wesoło Krukonka, a widząc zdziwione spojrzenia Łapy i Jamesa dodała - Takie mugolskie przysłowie.
Usiadła po prawej stronie przyjaciółki i pogrążyły się w rozmowie.
Do stołu dosiadła się Lily, zaczepnie ciągnąć Jamesa za ucho.
- Witam panie i panów - uśmiechnęła się - Jak tam kreacje przed Ślimakiem?
Jo westchnęła zrezygnowana.
- Niedobrze - powiedziała - Nie wiem, jaki krawat ubierze mój partner.
Ruda zaśmiała się i mrugnęła do Łapy.
- Oj, kochany, musisz coś zasugerować.
Meggie dopiła kawę i odstawiła kubek na stół.
Gdyby był Severus, poszłaby na Ślimaka. Choć to były nudne spotkania, lubiła, jak Jo za wszelką cenę chce być cierpliwa, James nieudolnie prawi Lily komplementy, Remus z Kate rzucają wspólnie ukradkowe spojrzenia na drzwi. Nawet jej się podobały wygłupy Syriusza (choć nigdy nikomu tego nie powie).
Joanne szturchnęła Gryfonkę w ramię, przerywając jej rozmyślania.
- Meggie, zgadzasz się?
Dziewczyna pokręciła głową roztargniona.
- Na co?
- Dajcie jej więcej kawy - zażartował Syriusz - Jo, powiedz Megg o wszystkim. Widzimy się pod zegarem kwadrans przed siedemnastą.
Krukonka pokiwała głową i dokończyła krakersa.
Kiedy James, Lily i Syriusz zniknęli w tłumie innych Gryfonów wychodzących z Wielkiej Sali, Meggie odetchnęła i spuściła głowę.
- Jest tu ciągle?
Jo odwróciła się dyskretnie.
- Nie.
Posiłki powoli znikały ze stołów, Skrzaty zabierały się za sprzątanie po obiedzie.
- Idziemy? Jeszcze dwie Historie Magii przed nami.
Meggie kiwnęła głową i uśmiechnęła się.
- A co miałaś mi przekazać?
*
Joanne uśmiechała się do Slughorna, gryząc powoli kandyzowanego ananasa.
- Tak, panie profesorze, to było zatrucie pokarmowe. Fox jest niesamowitym Szukającym, choć dopiero trzeciorocznym...
- A jak twoi rodzice? Będę miał interes do twojego ojca, w sprawie rzeźbionego fotela, który ostatnio nabyłem. Trzeba by go trochę... Odnowić. A nie ufam nikomu bardziej, niż panu Gregory'emu.
Joanne pokiwała głową i uśmiechnęła się szeroko.
- Miło to słyszeć...
- Panie Sturgess, a jak idzie pana matce nowa działalność na ulicy Pokątnej?
Jo odetchnęła i rozluźniła policzki. Od uśmiechania bolała ją twarz, więc zrzuciła widelec na ziemię, i pod stołem szybko rozmasowała szczękę. Popatrzyła na zegar. Jeszcze godzina.
Kate wygładziła sukienkę i popatrzyła na Joanne. Już trzeci raz spada jej widelec. I to raczej nie przez jej niezradność.
- Panno Sting - Slughorn popatrzył na Puchonkę uśmiechnięty - Cóż dziś taka roztargniona? Muszę pochwalić cię dzisiaj za twoje zaangażowanie na eliksirach. Mało kto potrafi uwarzyć tak doskonały Eliksir Twarzozmienny.
Dziewczyna uśmiechnęła się i lekko uniosła głowę (Megg śmiałaby się, że wszyscy z Blacków tak mają).
- Dziękuję profesorze, podpatrywałam trochę od Lily - powiedziała i mrugnęła do rudowłosej. Slughorn zaśmiał się.
- No właśnie, coś było podejrzanego w tym nagłym sukcesie.
Uczniowie zarechotali w odpowiedzi, raczej bardziej z grzeczności, niż z rozbawienia. Syriusz wstał od stołu.
- Myślę, że czas uzupełnić zapas Kremowego Piwa, profesorze.
Nauczyciel pokiwał głową i popatrzył na Jamesa.
- Załatwicie to, panowie? Zajmuje wam to zwykle szybciej, niż można przypuszczać. Jakbyście znali jakieś tajne przejścia w Hogwarcie - zachichotał, po czym wrócił do rozmowy z Kate.
*
Meggie siedziała na błoniach, i choć było to zakazane o tej porze, nigdy jeszcze nie została przyłapana. A robi tak od sześciu lat.
Jezioro było spokojne, co jakiś czas mignął gdzieś ogon jakiegoś trytona wywołując maleńkie rysy na tafli wody. Bijąca Wierzba trwała w bezruchu, choć wiadome było, że wystarczy jeden szmer i zaraz się obudzi.
Joanne zaproponowała, że zaraz po Ślimaku wymkną się do Hogsmeade. Siostra Rosmerty brała dziś ślub z pewnym czarodziejem, który pracował w Ministerstwie Magii w Departamencie Transportu Magicznego, i zostali zaproszeni na wesele. Megg dawno nie była na weselu, nie wiedziała za bardzo jak się ubrać, ale kilka zaklęć zaczerpniętych z "Jak przetransmutować pidżamę w suknię balową", i miała na sobie ładną, dość elegancką sukienkę w groszki. Uśmiechnęła się i oparła brodę na kolanach. Brakowało jej go. Choć nie chciała o tym myśleć, jakoś samo wpadało w głowę i nie chciało wyjść. Gdyby siedział obok, pewnie powiedziałby, że ładnie wygląda, spuściłby głowę i zająknął coś o bezchmurnej nocy. Ona pochwaliłaby mu się, że przetransmutowała w tą sukienkę starą bluzę z kapturem, a na eliksirach uwarzyła sama Eliksir Senności.
Ale nie ma go tu.
Bywały chwile, że czuła, że daje sobie radę. Teraz jednak, kiedy siedziała sama, jej myśli zajmował tylko on.
Severus.
Nagle coś musnęło jej czoło. Podniosła głowę. Malutka karteczka fruwała nad nią, jakby prosząc o otwarcie. Dziewczyna chwyciła przesyłkę.
"Megg, czekamy koło przejścia przy Głowie Brutusa Szalonego. Korytarz bezpieczny. Łapa."
"To jest popiersie, idioto", pomyślała dziewczyna i wstała. Otrzepawszy sukienkę, udała się do zamku.
*
Severus widział, jak siedziała pod drzewem i rozmyślała. Nie widział, czy płacze. Czy myśli o nim?
Nie. Głupek. Pewnie już zapomniała.
Chłopak zacisnął usta. Miał ochotę krzyknąć do niej, ta jak kiedyś, gdy widywał ją pod tym drzewem. Odkąd pamiętał, siadywała tam. Już w pierwszej klasie, kiedy pokazał jej to miejsce w tajemnicy, stało się ono dla niej miejscem, gdzie zawsze w końcu się spotykali. Ona czekała tam na niego, on czekał tam na nią. A teraz? Teraz siedzi tam sama. I on, jak bardzo by chciał, to nie podejdzie do niej. Nie tym razem.
Ciągle jednak widział przed oczami jej przerażenie i zdziwienie, kiedy rozmawiali ze sobą po raz ostatni. Wciąż słyszał jej drżący głos. Czuł niespokojny oddech gdy wiedziała, że coś jest nie tak. Od kilku dni obserwował ją i nie zauważył, by się uśmiechała. Kiedy wchodziła do Biblioteki, nie biegała wesoło od półki do półki, szukając czegoś, czego jeszcze nie czytała. Na eliksirach nie rozmawiała ze sobą pod nosem, powtarzając po kolei wszystkie składniki. Nawet do Wielkiej Sali wchodziła dopiero wtedy, gdy on już dawno powinien skończyć jeść.
Unikała go.
Severus spuścił głowę.
"Idź do niej", przemknęło mu przez głowę. Podniósł wzrok na błonia. "Siedzi sama. A co jeśli czeka wierząc, że w końcu się zjawisz? Jak zawsze?"
Ślizgon uniósł lekko brodę. On też nie umie bez niej wytrzymać.
I właśnie wtedy, gdy chciał ruszyć w jej stronę, Megg podniosła się i ruszyła w przeciwnym kierunku, w stronę drugiego wejścia do zamku.
Severus oparł czoło na dłoni. Za późno. Za późno na wszystko.
*
- Za późno na takie rzeczy - powiedziała Jo, popijając kolejną kolejkę wódki Charliego Charta - Kiedy robi się wzwód... Znaczy się zwód, to nie ma czasu myśleć o tym, co mogło się zrobić wcześniej.
Wuj Anders się zaśmiał i łyknął zdrowo z kieliszka. Syriusz zawtórował mu śmiechem.
- A panna tańczyć umie? - spytał staruszek, wstając chwiejnie z krzesła - Zapraszam do tańca!
Krukonka odstawiła kieliszek i kiwnęła głową.
- Umiem!
Syriusz śmiał się widząc, jak Jo stara się utrzymać prosto, jednocześnie podtrzymując wuja w pionie, żeby starszy pan nie wylądował twarzą w likierze orzechowym.
Kate grała z paroma innymi gośćmi w Magiczne Bierki, wygrywając prawie każde rozdanie. Remus jakkolwiek by nie próbował, nie mógł jej pokonać. Za każdą przegraną wypijało się kieliszek czerwonego wina, dlatego też Puchonka trzymała się dość dobrze. Lily i James kiwali się w kącie w rytm muzyki, choć żadne z nch raczej nie miało pamiętać tego następnego dnia.
Megg wyszła na balkon, żeby trochę odetchnąć. W sali było bardzo duszno, na szczęście nocne powietrze orzeźwiło ją trochę. Kręciło jej się w głowie, próbowała prawie wszystkich drinków, którymi była częstowana. Głupio było odmawiać młodej parze.
- Zmęczona? - zagadał ją ktoś niespodziewanie. Odwróciła się.
- Trochę. Znamy się?
Obok niej oparł się o barierkę młody chłopak, nie starszy niż dwudziestoletni.
- Raczej nie - uśmiechnął się i wyciągnął rękę - Jonathan.
Gryfonka zmarszczyła brwi i uścisnęła dłoń nieznajomego. W świetle świec zapalonych na tarasie zauważyła, że ma on blond włosy i małe, sympatyczne oczy. Przy uśmiechu skóra wokół nich marszczyła się, tworząc urocze zmarszczki.
- Meggie.
*
Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Nigdy nie stoimy w bezruchu. Chwilami, kiedy wydaje nam się, że jesteśmy szczęśliwi, wydarzenia udowadniają nam, że to nieprawda. Szczęście jest bowiem ulotne, lecz niejednorazowe. Każdy dzień może przynieść nowe doświadczenia, której jeśli są miłe, są nazwane "szczęściem".

*Śmierciotula (ang. Lethifold) – rzadko spotykane stworzenia, żyjące tylko w tropikalnym klimacie. Z wyglądu przypominają czarną pelerynę grubości około pół cala, a nocą sunie po ziemi. Jedynym znanym czarodziejom zaklęciem odpędzającym śmierciotulę jest Patronus. Nie da się ustalić liczby ofiar śmierciotuli, gdyż atakuje śpiących czarodziejów i spożywa swą ofiarę w jej własnym łóżku. Nie pozostawia po sobie ani swoim posiłku żadnych śladów. Z racji tego, że atakowani są śpiący – nie są w stanie rzucić odpowiedniego zaklęcia. Jedyny czarodziej, który przeżył atak śmierciotuli, Flavius Belby, trafił z tej racji na jedną z kart sławnych czarodziejów i czarownic.

** Nundu – najgroźniejsze stworzenie na świecie. Wschodnioafrykański, gigantyczny, brązowo czarny lampart, który potrafi mimo swych rozmiarów poruszać się bezszelestnie. Jego oddech sprowadza zarazę, mogącą zabić całą wioskę. Niewiele o nim wiadomo, bo nigdy nie został pokonany przez grupę liczącą mniej niż stu czarodziei.

sobota, 5 stycznia 2013

Zawsze jest trochę...

Syriusz wyszedł z sali i stanął pod ścianą. Jo stała jeszcze przy biurku i rozmawiała z Moodym. Zapewne o kolejnym treningu aurorskim. Trudno ją było przez ostatnie dni złapać. Obserwował jej malutką kropeczkę na mapie. Kiedy widział, że jest w Wielkiej Sali z Kate, biegł tam. I nagle na miejscu okazywało się, że Jo siedzi w Bibliotece. Jak ona to robiła? Wydawało się, jakby niemal teleportowała się z miejsca na miejsce. „Głupek”, pomyślał „w Hogwarcie nie da się teleportować”. Musiało istnieć inne wytłumaczenie. Może po prostu tak szybko biega?
Łapa oparł głowę o ścianę. Nie może jej zapytać wprost „Hej, Jo. Nie chciałabyś zabrać mnie na spotkanie Klubu Ślimaka jako osobę towarzyszącą?”. No… W sumie mógłby. Ale wiedział dobrze, że Krukonkę tylko by to spłoszyło. Trzeba podejść do tego bardziej dyplomatycznie. Małymi kroczkami podejść ją i sprowokować…
- Dziękuję, profesorze. Postaram się zdążyć – wydobyło się z sali, po czym Jo wyszła na korytarz.
- Hej – powiedziała do Łapy przelotnie i ruszyła truchtem przed siebie. Syriusz stał chwilę w miejscu, po czym ocknął się z otępienia i pobiegł za przyjaciółką, która zdążyła skręcić w boczny korytarz i na chwilę zniknęła mu z oczu.
- Joanne!
Krukonka stanęła na chwilę.
- Łapa, wybacz, nie mam za dużo czasu. Coś się stało?
Chłopak pokręcił głową.
- Nic. Pomyślałem, że pójdziemy na obiad razem – powiedział. Jo kiwnęła głową.
- Okej.
Szli szybkim krokiem w stronę Wielkiej Sali. Syriusz popatrzył na dziewczynę. Miała włosy w nieładzie i zaczeriwenione od wysiłku policzki. Tylko czym się tak zmęczyła? Na jej nosie pojawiły się okulary. Nie zauważył ich wcześniej.
- Jo, przecież nie masz wady wzroku – mruknął chłopak – Po co ci szkła?
- Mam – powiedziała pospiesznie dziewczyna – Ale nieznaczną. 
Łapa uniósł brwi ale nic już nie powiedział. Doszli do Wielkiej Sali i Jo skręciła w stronę swojego stołu. Gryfon zobaczył jeszcze, jak zajmuje miejsce obok Garry’ego, zanim jakiś siedmioroczny Ślizgon nie przysłonił mu widoku. 
- Wąchacz! – do chłopaka podbiegł James i klepnął przyjaciela mocno w plecy – Co ty na to, żeby iść dziś do Miodowego Królestwa?
Syriusz pokiwał głową. 
- Jasne. Jo też idzie?
Rogacz wzruszył ramionami.
- Jeśli będzie chciała to tak. Musimy… – w tym momencie spojrzenie Gryfona powędrowało poza ramię Łapy – Moment.
Syriusz odwrócił się i zobaczył w oddali Lily. Rudowłosa pomachała im z daleka i posłała Jamesowi spojrzenie spod przymrużonych powiek. 
- Potter, coś kombinujesz – powiedziała.
James uśmiechnął się szeroko i podbiegł do dziewczyny.
- Evans, słyszałem że dostałaś już zaproszenie od Slughorna – powiedział beztrosko – Pójdziemy razem?
Gryfonka prychnęła.
- Wolałabym wpaść w Wierzbę Bijącą, niż ciebie zaprosić – powiedziała jadowicie.
James bynajmniej nie poddał się tak szybko.
- Wiem – chłopak wyciągnął z kieszeni nieco pomięte zaproszenie – Ale to ja cię zapraszam.
Syriusz mógłby przysiąc, że zauważył na policzkach dziewczyny delikatne rumieńce, kiedy kiwnęła potakująco głową i uśmiechnęła się szeroko. 
Może to nie jest aż takie trudne? W końcu on i Jo są przyjaciółmi. Wiele rzeczy robią razem. Czemu dziewczyna miałaby się nie zgodzić?
*
Meggie podparła brodę książkami i mętnym wzrokiem patrzyła na Binnsa. Zerknęła ukradkiem na wielki złoty zegar wiszący na ścianie. Jak to możliwe, że minęło dopiero dziesięć minut lekcji?
Rozejrzała się po klasie. Chyba nie tylko jej się dłużyło. Kate siedziała i patrzyła przez okno, jakby było to ciekawsze od tego, co mówi Binns. Rachel zasłoniła się książkami i spała w najlepsze, pochrapując cichutko. Remus jak zawsze starał się słuchać i notować wszystko, co mówi Binns. James siedział zatopiony w Mapie, co jakiś czas podnosząc wzrok na nauczyciela. Syriusz… Właśnie, gdzie był Syriusz? Meggie rozejrzała się dokoła, ale nigdzie go nie dostrzegła. Pewnie urwał się do Miodowego Królestwa, jak zwykle kiedy nie chciało mu się siedzieć na historii magii. Kretyn. 
Dziewczyna westchnęła i wróćiła do wcześniejszej pozycji. Dawno nie widziała Severusa. Od czasu kiedy się przebudziła, minęli się na korytarzu zaledwie kilka razy. Kiedy czatowała na niego ukrywając się między regałami pojawiał się i znikał tak szybko, że nie była w stanie tego zauważyć. Przedwczoraj zobaczyła jak wchodzi do Wielkiej Sali i chciała do niego podbiec, ale akurat w tym samym czasie jakiś głupi, bezmyślny pierwszoroczniak zdecydował się wstać z miejsca i potrącił ją tak, że wpadła na plecy jakiegoś ogromnego Puchona. A Severus przepadł. Czy znowu musi wysłać mu sowę?
Meggie przymknęła oczy. Głos Binnsa dobiegał jakby z oddali.
- … Dervina postanowiła, że nie pozwoli mu odejść…
Megg uchyliła lekko powieki i przymknęła ja ponownie.
- … Śledziła go, starała się być jak najbliżej, ale był nieuchwytny…
Gryfonka uniosła nieznacznie brwi, nie mając siły otworzyć ponownie oczu. Nieuchwytny, powiadasz?
- … Nie chciała, żeby odchodził. Był potrzebny królestwu i magom…
Severus też jest mi potrzebny…
- … Aż pewnego razu po prostu wsiadł na konia i opuścił królestwo oraz swoją kochankę.
- Nie! – Megg zerwała się z miejsca – Nie może mnie opuścić!
Oczy wszystkich powędrowały w jej stronę. Nawet Rachel się obudziła i wycierała dłonią brodę, po której widocznie pociekła jej ślina.
Profesor Binns przekrzywił lekko głowę.
- Słucham, panno Evans?
Dziewczyna przygryzła wargę. Takie uwagi powinna zachować dla siebie.
- Ehmm… Chciałam… Chciałam się spytać, czy mogę iść do Skrzydła Szpitalnego. Nie czuję się najlepiej.
Nauczyciel pokiwał głową ze zrozumieniem i Gryfonka wyszła z sali. Odprowadziły ją spojrzenia całej klasy, a James w ostatniej chwili wcisnął jej w dłoń Mapę.
*
Syriusz usiadł na trybunach i popatrzył w górę. Była tam. Leciała między chmurami, Malutka, czarna kropeczka na tle zachmurzonego nieba. Wiedział, że lubi latać tak wysoko. Powiedziała mu kiedyś, że wtedy czuje się wolna i niezależna. Uwielbiała, kiedy na jej twarzy osiadały małe kropelki podniebnej rosy. Kochała zapach chmur i przestworzy. A on kochał ją. Wiedział, że nigdy nie zdobędzie się na odwagę, żeby jej to powiedzieć. Wyśmiałaby go. Nie wzięła na poważnie. Lepiej jest udawać, że nic między nimi nie ma. Udawać i okłamywać samego siebie, że jej nie potrzebuje. 
Łapa popatrzył w niebo, jak malutka kropeczka opada gwałtownie na dół, żeby po chwili ponownie wzbić się wysoko. Wleciała w chmury i zniknęła mu z oczu.
*
Jo trzymała mocno trzonek miotły, kierując ją coraz wyżej i wyżej. Chciała zostawić za sobą wszystko, co przyziemne. Poczuć wolność i niezależność. Dziewczyna wciągnęła głęboko powietrze. Takie czyste.
Jednak nawet w przestworzach nie jest się w stanie uwolnić od myśli. Syriusz. Będzie musiała powiedzieć mu o zaproszeniu. Po OPCM nie miała czasu, potem też dużo się działo. Powie mu wieczorem. Może wybiorą się razem do Hogsmeade?
Krukonka zanurkowała gwałtownie w dół, po czym wzbiła się ponownie w górę. Syriusz często ją irytował, był chwilami dziecinny. Ale był również jednym z jej najlepszych przyjaciół. Nie raz ryzykował dla niej życie. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Jo westchnęła. Coś w nim bardzo ją pociągało. Był wyjątkowy. Choć starała się tego nie okazywać czuła, że coraz bardziej go potrzebuje…
Dziewczyna potrząsnęła głową, ganiąc się za takie przemyślenia. Popatrzyła na swój mały zegarek. Kończył jej się czas, powinna być już w szatni jeśli nie chce zostać zauważona.
*
Kate siedziała z głową opartą o ramię Remusa. Chłopak bawił się jej włosami, na zmianę wplatając i wyplatając z nich szczupłe palce. Cieszył się, że wszystko wróciło do normy. Kate nadrobiła wszystkie zaległości z eliksirów, nie musiała brać żadnych korepetycji od Marcusa. Mogli spędzać ze sobą więcej czasu, czego Gryfon bardzo potrzebował. Bo tylko Kate utrzymywała go w przekonaniu, że jest czegoś wart. Sprawiała, że miał szansę poczuć się szczęśliwy, i choć nigdy jej tego nie mówił, była jedynym co nadawało sens jego życiu. Chłopak przytulił dziewczynę mocniej, całując ją w ucho.
Nagle do dormitorium wpadł zziajany Syriusz.
- Nie uwierzycie, jak wam powiem!
Kate i Remus podskoczyli zaskoczeni i spojrzeli jednocześnie na Gryfona. Łapa przygryzł wargę.
- Zepsułem jakieś szczere wyznania? Przerwałem coś więcej?
Remus zaśmiał się lekko. Kate spąsowiała.
- No wiesz co?! – sarknęła na kuzyna – Coś więcej!
Syriusz wzruszył ramionami.
- Nie wiem, wolę przerwać teraz niż potem.
Puchonka zrobiła się jeszcze bardziej czerwona i wbiła piorunujące spojrzenie w podłogę. 
- Co się stało? – spytał Remus, którego słowa przyjaciela najwyraźniej nie zgorszyły.
Łapa jakby znowu wpadł w stan oszołomienia. 
- Siedziałem sobie na trybunach i obserwowałem… Boisko. Eee… Obmyślałem nowe taktyki dla drużyny – powiedział szybko i machnął ręką – Ale nieważne. Ważne to, że w jednej chwili Jo była w powietrzu, a w drugiej wychodziła z szatni. Niemalże w tym samym momencie!
- No i co? – Kate pokręciła głową sceptycznie – Widocznie nie potrzebuje tyle czasu, żeby się przebrać co ty.
Syriusz sarknął.
- Nie o to chodzi. Ona była… W dwóch miejscach naraz!
Kate zaśmiała się.
- Syriusz. Pomyśl, co mówisz. Nie można być w dwóch miejscach naraz.
Gryfon pokręcił głową.
- Chyba wiem, jak wygląda Jo, Kate. Znam ją na miotle, tylko ona umie robić takie rzeczy.
Puchonka zacisnęła usta. Zdjęła rękę Remusa ze swojego ramienia i wstała.
- Syriusz, nie tylko Jo lata na miotle. Wszyscy Krukoni znają te zwody. 
Chłopak pokręcił głową.
- Nie wierzysz mi?
Kate przygryzła wargę.
- Nie interesuj się tym, Black – powiedziała – Bo wpakujesz kogoś w kłopoty. 
Dziewczyna chwyciła swoją torbę i wyszła szybkim krokiem z dormitorium. 
Remus popatrzył za Kate lekko zbity z tropu. Łapa zmarszczył brwi.
- Sorry, stary – powiedział – Nie chciałem zepsuć wam popołudnia. Nie wiedziałem, że tak zareaguje.
Lunatyk kiwnął głową i uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się. I tak miała się zbierać na transmutację.
Syriusz spuścił głowę. Spyta Jo w Hogsmeade, co się dzieje. Musi ją tylko jakoś znaleźć, a James zabrał Mapę…
*
Meggie zaszyła się z Mapą w wąskim korytarzu przy popiersiu Rodona Wspaniałego, i dotknęła pergamin końcem różdżki.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego – szepnęła, choć wiedziała, że nikt jej tu nie usłyszy. Korytarz był rzadko uczęszczany przez uczniów i nauczycieli. Jedynym zagrożeniem mógł być Irytek, ale dopiero co widziała go pod Wielką Salą obrzucającego pierwszorocznych balonami z wodą. To powinno mu zająć trochę więcej czasu.
Na mapie zaczęły pojawiać się kreski i kropki, tworząc powoli obraz całego Hogwartu z lotu Hipogryfa. Meggie odnalazła najpierw siebie i sprawdziła, czy nie ma w pobliżu nikogo niepożądanego. Wiedziała, że Jo lub James nie mają oporów przed używaniem Mapy na oczach wszystkich, jednak ona nadal trochę obawiała sie nakrycia. Wolała być otrożna. Jak to mówią w mugolskim świecie „Przezorny zawsze ubezpieczony”. W świecie magii to samo znaczenie ma twierdzenie: „Bezpieczny, kto ma słuchawki przy Mandragorze”. I jest w nim dużo prawdy, nie raz się przekonała.
Kiedy upewniła się, że jest sama w promieniu ponad kilkudziesięciu stóp, rozłożyła Mapę i popatrzyła na lochy. 
Severus… Severus…
Nie było go tam.
Biblioteka…
Nic.
Skrzydło? Oby nic mu się nie…
Nie. Nie ma.
Wielka Sala.
Sowiarnia.
Oberwatorium astrologiczne?
Nie ma go. 
Meggie sprawdziła przelotnie korytarze i gabinety. Zamyśliła się. Gdzie byłaby teraz, gdyby była Severusem?
- Koniec psot – powiedziała o chwili, schowała Mapę do kieszeni szaty i pognała na Błonia.
*
Joanne opadła ciężko na fotel w Pokoju Wspólnym. Oparła głowę na miękkiej poduszce i przymknęła oczy. Wszystko ją bolało. Podziwiała Kate, że daje radę to wszystko ogarnąć i nie jest wyczerpana. Ona, Jo, kapitan drużyny Krukonów i przyszły auror, nie dała rady po pierwszym tygodniu. A raczej dała, ale ledwo wytrzymała to fizycznie. Chwilami mieszało jej się, gdzie powinna się znaleźć. Zdawała sobie sprawę, że w tej chwili powinna być w innym miejscu. Albo, że musi się schować, żeby nie wpaść na samą siebie na korytarzu. Ciężka robota.
Dziewczyna odetchnęła i chwyciła między palce małą klepsydrę zawieszoną na szyi. Ważne, że już po wszystkim. Zaliczyła wszystko, nadrobiła zaległości. Miała tylko nadzieję, że jej przyjaciele nie poczuli się zaniedbani przez ten tydzień. Nie znalazła dla nich praktycznie ani chwili.
Po głowie cały czas chodziła jej jedna rzecz. Teraz, kiedy w końcu skończyła się ta cała bieganina, może to zrobić. Miała tylko nadzieję, że się zgodzi.
Krukonka wstała z fotela i wyszła z Pokoju Wspólnego. Wyjęła z kieszeni mały pergamin, i ściskając go ruszyła truchtem w kierunku dormitorium Gryfonów.
*
Syriusz szedł leniwym krokiem przez korytarz do Wieży Zachodniej. Bez Mapy może najwyżej liczyć na szczęście, żeby ją tam zastać. Ostatnio znalezienie jej graniczyło z cudem. A tak bardzo chciał choć przez chwilę na nią popatrzyć. Chciał zobaczyć, jak się uśmiecha, jak zakłada włosy za ucho i zawstydzona spuszcza wzrok… No dobra, to ostatnie sobie dopowiedział. Ale byłoby piękne, gdyby tak robiła.
*
Joanne miała nadzieję, że zastanie go w Pokoju Wspólnym. Obiecała mu wyjście do Hogsmeade. I naprawdę chciała z nim iść. Mimo, że nie miała siły chodzić i najchętniej rzuciłaby się na łóżko i spała, spędzenie z nim choćby chwili byłoby najlepszym lekarstwem na zmęczenie. Nawet, gdyby zaczął ich rozmowę szowinistycznym żartem, lub jakąś głupią uwagą, cieszyłaby się ze spotkania.
*
Może kupi jej nowy smak Czekoladek-Skoczków? Słyszał, że wyprodukowano takie, które zanim wpadną do buzi nie tylko obkręcają się wokół własnej osi, ale nawet robią podwójne salto. Zawsze je lubiła. Śmiała się za każdym razem, kiedy nie trafiały jej do buzi i odskakiwały w inne miejsce. Chłopak skręcił w prawo.
*
Miała nadzieję, że nie zaprosił go już ktoś inny. Z nadmiaru zajęć zupełnie wypadło jej Spotkanie Klubu Ślimaka w najbliższy czwartek. Chciała go złapać od razu jak dostała zaproszenie, ale Garry musiał iść koniecznie do Biblioteki, więc poszła z nim. Dziewczyna skręciła w lewo i niespodziewanie na kogoś wpadła.
*
- Jo! – Syriusz złapał Krukonkę za nadgarstek, zanim ta upadła na posadzkę – Wszystko w porządku?
Dziewczyna otrząsnęła się z szoku i uśmiechnęła się szeroko.
- Właśnie szłam do ciebie.
- Ja szedłem po ciebie.
Łapa uśmiechnął się i puścił rękę przyjaciółki.
- Zastanawiałem się, czy masz ochotę pójść ze mną do Hogsmeade?
Joanne pokiwała energicznie głową.
- Z przyjemnością. Nie marzę o niczym innym.
Chłopak zaśmiał się.
- Super – powiedział, po czym spoważniał – Ale najpierw musisz coś zrobić z włosami. Wyglądasz jak Hagrid.
Krukonka przestała się uśmiechać, i posłała przyjacielowi najbardziej nienawiste spojrzenie, na jakie była w stanie się zdobyć.
- Żartowałem tylko – powiedział Syriusz unosząc ręce do góry – Jakoś je przeżyję.
*
Megg nie myliła się. Stał tam. Wiatr rozwiewał mu szatę niedbale narzuconą na plecy. Nie widziała jego twarzy, ale łatwo się domyśliła, że intensywnie o czym myśli.
- Severus! – krzyknęła – Severus!
Ślizgon nie drgnął. Nawet nie obrócił głowy. Megg podbiegła do chłopaka.
- Severus – powiedziała ucieszona – W końcu cię znalazłam.
Nie odpowiedział. Zacisnął usta tak mocno, że zrobiły się blade.
Gryfonka popatrzyła na przyjaciela. Coś było nie tak. Dotknęła jego ramienia.
- Sev… Co się stało?
Chłopak popatrzył na nią tak, że Meggie aż się cofnęła. W jego oczach nie było tego blasku, którym zawsze ją obdarzał. Kąciki jego warg nie uniosły się nawet o ćwierć cala. Stał tak wpatrując się martwym wzrokiem w dziewczynę, która przecież tyle dla niego znaczy. Która była mu bliższa, niż ktokolwiek na świecie. A którą teraz ranił.
- Severusie, powiedz mi… – głos Meggie się załamał, ale przełknęła ślinę i ciągnęła dalej – Powiedz mi, co się stało? Czemu nic nie mówisz? Czemu tak na mnie patrzysz?
Ślizgon spojrzał na Gryfonkę, nie odzywając się.
Dziewczyna objęła się ramionami.
- Boję się ciebie – szepnęła drżącym głosem – Powiesz mi co się dzieje, czy mam sama zgadywać?
Severus spuścił wzrok.
Dalej Severus.
Powiedz jej.
Powiedz jej, jak wiele dla ciebie znaczy.
Jak bardzo masz ochotę ją przytulić do piersi.
Jak bardzo chcesz ją chronić.
Jak bardzo ją kochasz.
- Megg – zaczął twardym, pewnym siebie głosem. Gryfonka uniosła brwi. Miała zaczerwienione policzki i szkliste oczy. 
Płacze?
Nie, idioto. Dalej. Mów!
- Megg – zaczął ponownie – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Sprowadzam na ciebie same nieszczęścia. Nie jesteś przy mnie bezpieczna. Nie spotykajmy się więcej. Nie chcę.
To powiedziawszy odwrócił się bez słowa i powolnym krokiem ruszył w stronę zamku.
Świat Meggie w tym jednym momencie zniknął. Zniknęły drzewa, jezioro, Hogwart, całe błonia i las. Było tylko pięć zdań. Pięć zdań, których wypowiedzenie trwało kilka sekund, a zrujnowało całe piękne i niemalże poukładane życie.
Dziewczyna nie czuła nawet gorących łez spływających po jej policzkach. Nie czuła zimna ziemi, kiedy upadła na nią. Nie czuła bólu, kiedy obtarła sobie rękę o kamień. Nie miała siły biec za nim. Wołać go. Została zupełna pustka w głowie. I pięć zdań obijających się wewnątrz.
*
Severus nie słyszał jej wołania. Nie słyszał szmeru nóg biegnących za nim. Cisza. Zupełna cisza. Jakby jego słowa uciszyły cały świat. Nie wiał żaden wiatr. Nie zawył żaden wilk. Żadna sowa nie huknęła gdzieś w głębi lasu. Nawet jezioro przestało delikatnie szumieć. Wszystko zamarło. 
Łzy przysłoniły mu dziedziniec.
*
Zawsze jest słońce w każdym „kocham”. Trochę prawdy w każdym „żartowałem”. Trochę wiedzy w każdym „nie wiem”. Trochę emocji w każdym „nic mnie to nie obchodzi”. Trochę bólu w każdym „u mnie w porządku”. I zawsze jest rozczarowanie w każdym „zapomniałem”. Oraz tęsknota w każdym „odchodzę”.

Obowiązki

Joanne zeszła na śniadanie, o mało nie spadając ze schodów. 
- Jo, uważaj – powiedziała Dominique, przytrzymaując ją za szatę. Krukonka przetarła zmęczone oczy. Wydarzenia ostatnich dni nieco wpłynęły na jej samopoczucie. Gdyby mogła, cały czas by spała.
- Dzięki – powiedziała i ziewnęła przeciągle.
Do dziewczyn podbiegł Marcus. Miał rozczochrane włosy, koszulę niewciągniętą w spodnie i zapuchnięte oczy. 
- Joanne? – zaczął niepewnie, lekko zachrypniętym głosem – Pamiętasz, że trzeba zrobić plan treningów na ten semestr. Hooch chce dostać gotową rozpiskę dzisiaj na zebraniu, żeby ustalić terminy rozgrywek.
Krukonka westchnęła. „Cholera, kompletnie zapomniałam”, pomyślała i wzdrygnęła się na myśl, co powie nauczycielka jeśli nie przyniesie planu na zebranie. Kolejne obowiązki, a czasu coraz mniej.
- Jasne. Zrobię to – powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Wiela Sala rozbrzmiewała gwarem rozmów, przez które co jakiś czas przebijały się dźwięki sztućców i talerzy. Ktoś zbił kubek przy stole Puchonów. 
Joanne ruszyła wolnym krokiem w stronę swojego stołu. Ten dzień był przytłaczający. Zebranie prefektów, potem kapitanów drużyn. Musi napisać jeszcze wypracowanie na transmutację, pomóc Meggie z esejem na OPCM… Do tego umówiła się z Syriuszem na wypad do Hogsmeade. Może to Hogsmeade sobie odpuści? Nie, nie może. Musi przecież kupić prezent urodzinowy dla Ellie… No właśnie! Miała jeszcze wysłać sowę do Ministerstwa, żeby zapisać się na letni kurs aurorski. Moody ją zabije, jeśli się dowie, że jeszcze tego nie zrobiła. Musi ze wszystkim wyrobić się dzisiaj. Może zrobić jakąś listę?
Dziewczyna zajęła miejsce przy stole.
- Sok pomarańczowy – powiedziała. Przed nią pojawił się mały pucharek po brzegi wypełniony płynem, musiała trochę go upić zanim wzięła go w dłoń. Rozejrzała się dokoła. Patrzyło na nią kilka par skonsternowanych oczu uczniów, którzy nie byli jej szczególnie znajomi. Popatrzyła na ich krawaty.
- Cholera – mruknęła do siebie i wstała z miejsca. Jak to się stało, że znalazła się przy stole Ślizgonów?
Ze stołu Krukonów machał do niej Garry. Dziewczyna ruszyła w jego stronę.
- Jo – chłopak poklepał miejsce na ławie obok siebie – Co się dzieje? 
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nic. Źle spałam.
Krukon nie wyglądał na przekonanego. Wypił łyk swojej herbaty z mlekiem i wytarł usta chusteczką.
- Ostatnio jesteś strasznie rozkojarzona. I zmęczona. Nie robisz nawet notatek na Historii Magii.
- To akurat nie powinno cię dziwić – mruknęła Jo. Historia Magii. Zaiste idealny przykład przedmiotu, na którym nierobienie notatek przekracza granice normalności.
- Jest okej, Garry. Mam po prostu dużo rzeczy do zrobienia dzisiaj i staram się sobie wszystko zaplanować.
Chłopak kiwanął głową.
- Pomóc ci w czymś? – zaproponował – Może jest coś, co mógłbym zrobić za ciebie?
Jo pokręciła głową i uśmiechnęła się do przyjaciela.
- Dzięki, Garry. Dam sobie radę, serio. 
Krukon chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nagle na głowę spadła mu gazeta. Sowia poczta.
Jo rozglądała się po suficie, który teraz miał wygląd wschodzącego słońca, ale nigdzie nie widziała swojej sówki. Widocznie jeszcze nie dostali jej zgłoszenia na obóz wakacyjny Quidditcha. Albo może dostali i stwierdzili, że się nie nadaje?
Nagle obok niej opadła mała, kwadratowa koperta. Dziewczyna podniosła wzrok i jęknęła. Znała dobrze te przesyłki.
- Jo, spotkanie Klubu Ślimaka w następny czwartek – powiedział uradowany Garry – Można przyjść z osobą towarzyszącą.
Krukonka podniosła głowę w górę i zobaczyła Slughorna patrzącego w jej stronę. Uśmiechnęła się niechętnie, choc miała nadzieję że nie było tego widać, i z udawanym entuzjazmem zabrała się za otwieranie koperty.
Szanowna Panno Fly,
mam zaszczyt zaprosić na kolejne spotkanie Klubu Ślimaka, uroczyście otwierające nowy semestr szkolny. 
Odbędzie się ono w najbliższy czwartek w sali kominkowej o godzinie piątej po południu. 
Mile widziana osoba towarzysząca.
Z poważaniem,
Horacy Slughorn.
Krukonka uśmiechnęła się mając nadzieję, że Slughorn weźmie ten uśmiech za szczery. 
*
Syriusz podbiegł do Jo zaraz po transmutacji. Dziewczyna nie zauważyła go w pierwszej chwili.
- Joanne? – chłopak chwycił przyjaciółke za ramię – pamiętasz, że jesteśmy dziś umówieni?
Krukonka odwróciła się.
- Tak, pamiętam.
Gryfon stał chwilę przed Jo. Koniec dysusji? Miał ochotę na dłuższą pogawędkę.
- Gdzie idziesz? – spytał, poprawiając torbę na ramieniu. Krukonka westchnęła.
- Do biblioteki. Musze zrobić plan treningów dla Hooch na dzisiejsze zebranie.
- Jeszcze go nie zrobiłaś?
Jo posłała chłopakowi ponure spojrzenie. Dopiero teraz zauważył, że miała zmęczone oczy i blade policzki.
- Nie miałam czasu – mruknęła zachrypniętym głosem – Spotkamy się na OPCM, okej? A potem pójdziemy do Hogsmeade. 
- Potrzebujesz czegoś? – Syriusz chycił przyjaciółkę za łokieć.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Kremowego Piwa.
*
- Panie Black? Pana książka! – krzyknęła McGonagall za chłopakiem. Syriusz odwrócił się i podbiegł do nauczycielki.
- Och, dziękuję – powiedział i wrzucił podręcznik niedbale do torby. 
McGonagall posłała mu nieco zażenowane spojrzenie.
- Jest tu jeszcze coś. Panna Fly zostawiła na ławce. Przekażesz jej?
Łapa kiwnął głową i zerknął na mały skrawek pergaminu. Był po brzegi zapisany małymi notatkami.
- Wygląda na coś ważnego – powiedziała McGonagall – Lepiej dostarcz to w miarę szybko.
Syriusz ponownie kiwnął głową.
- Jasne. Nie ma sprawy – powiedział – Do widzenia, pani profesor.
Czarownica skinęła lekko głową i ruszyła korytarzem w stronę swojego gabinetu. 
Gryfon przysiadł na parapecie, rzucił sobie torbę pod nogi i zerknął na kartkę.
Zrób dziś!!!
- plan treningów -(inaczej Hooch cię zabije!)
- zgłoszenie na kurs aurorski: wysłać! (Moody też cię zabije!)
- wypracowanie transmutacja (2 dł. pergaminu)
- pomóc Megg w OPCM (wieczorem?)
- prezent dla Ellie
- piwo z Syriuszem (tylko na to czekam)
Łapa uśmiechnął się zadowolony. No proszę, dostał nawet własny podpunkt! Przeczytał jeszcze raz wszystkie zadania. Joanne jakkolwiek by się starała, nie zdoła zrobić tego wszystkiego w jeden dzień. A widać, że są to rzeczy ważne.
Chłopak przygryzł wargę. Chyba miał pomysł.
*
Kate siedziała na błoniach, popijając sok ananasowy. Pogoda była cudowna, mimo chłodnego wiatru przyjemnie siedziało się na świeżym powietrzu. Dziewczyna otworzyła swój podręcznik do eliksirów, podparła dłonią głowę i zanurzyła się w lekturze. 
Nagle ktoś usiadł obok niej. Puchonka podniosła głowę. 
- Marcus – uśmiechnęła się na widok Krukona – Dawno się nie widzieliśmy.
Chłopak pokiwał głową i wskazał na książkę.
- Uczysz się?
- Systematycznie – Puchonka wypięła dumnie pierś – Dostałam ostatnio zadowalający z Eliksirów usypiających.
Krukon zaklaskał z uznaniem.
- Brawo. Wiedziałem, że stać cię na więcej. Czekam na wybitny.
Kate zaśmiała się.
- Nie miałabyś ochoty wybrać się ze mną do Hogsmeade dziś po obiedzie? – spytał Marcus i popatrzył na dziewczynę.
*
Jo wyszła z Remusem na błonia.
- Byłoby mi miło, gdybyś przekazał mi wszystko co mówili na zebraniu dla Prefektów – mówiła dziewczyna – Muszę być na tym spotkaniu dla kapitanów, więc raczej nie zdążę. Myślę, że McGonagall zrozumie.
Remus pokwał głową.
- Nie ma sprawy. A dobrze się czujesz? Wyglądasz na bardzo zmęczoną.
Krukonka zaśmiała się.
- I kto to mówi, Lunio?
Remus zaśmiał się też.
- Co racja, to racja. Oboje teraz tak strasznie wyglądamy – zażartował chłopak, wywołując jeszcze większe rozbawienie Jo.
Nagle spojrzenie Gryfona powędrowało nad jezioro. Jego mina zmieniła się. Nie uśmiechał się już. Zmarszczył brwi i zacisnął usta.
- Co jest? – Jo również spoważniała i powędrowała za wzrokiem przyjaciela – Cholera.
Zobaczyła nad jeziorem Kate. Tuż obok niej siedział Marcus. Śmiali się z czegoś, ale wyraźnie było widać jak Krukon przysuwa się nieznacznie do dziewczyny. 
- Kate sobie nie pozwoli – powiedziała Jo i odwróciła się do Remusa, ale chłopaka już obok niej nie było. Biegł w stronę jeziora.
„Jasna miotła”, zaklęła w duchu dziewczyna i ruszyła biegiem za przyjacielem.
Lunatyk dobiegł do drzewa, pod którym siedziała Kate z Marcusem i wyciągnął przed siebie różdżkę. Obrońca Krukonów zerwał się z miejsca ze swoją różdżką w pogotowiu.
- Co jest – warknął do Remusa i chciał wytrącić mu różdżkę z dłoni.
- Protego! – krzyknął Remus i zaklęcie odbiło się. 
Jo dobiegła do jeziora.
- Expelliarmus! – warknęła i różdżki Remusa i Marcusa wystrzeliły w powietrze – Pogrzało was?!
- Odwal się od mojej dziewczyny! – wrzasnął Remus – Nawet jej nie dotykaj!
Marcus podniósł do góry dłonie.
- Nic jej nie zrobiłem! Nawet nie wiedziałem, że Kate to twoja dziewczyna, stary!
Remus podszedł bliżej chłopaka i zanim ktokolwiek zdołał zareagować, uderzył Krukona w nos. Kate krzyknęła.
- Teraz wiesz!
Marcus zasłonił twarz dłonią.
- Zamaeś mi os ijoto! – krzyknął i rzucił się na Gryfona, przewracając go na ziemię.
Joanne rzuciła się na plecy Marcusa, chcąc go odciągnąć od Remusa.
- Przestańcie! – krzyczała, gryząc Krukona w ramię. 
Marcus jednym ruchem zrzucił ją z siebie. Joanne wstała oburzona i otrzepała się. Kate stanęła obok niej.
- I co teraz robimy? – spytała.
- Expulso! – krzyknęła Jo i machnęła mocno różdżką. Remus z Marcusem poderwali się w powietrze, po czym każdy poleciał w inną stronę.
Opadli ciężko na ziemię.
- Ała – syknął Krukon, trzymając się pod żebro – Jo, chciałaś nas zabić?
Dziewczyna podeszła do chłopaka i walnęła go w ramię z całej siły.
- Co wy sobie myślicie?! – warknęła i ukuła Marcusa w drugie ramię – Jak ty traktujesz kapitana, co?!
Marcus rozszerzył oczy lekko przestraszony. 
- Sorry, Jo. 
Krukonka powstrzymała serię przekleństw, jakie cisnęły jej się na usta.
- Chodźmy do Skrzydła – powiedziała, wziąwszy kilka głębszych oddechów – Zostawmy ich.
Po czym pozwoliła sobie pod nosem na długą, złożoną wiązankę przekleństw, której nie powstydziłby się Moody.
*
Kate patrzyła na Remusa, daremnie próbującego zatamować sobie krwawienie zaklęciem. Z jednej strony miała ochotę go przytulić, wyleczyć, pocałować, a z drugiej nie rozumiała co właściwie chciał osiągnąć przez atak na Marcusa. Spuściła głowę.
Remus popatrzył na dziewczynę kątem oka. Choć starała się to ukryć, była rozgniewana. Jej brwi ściągnęły się lekko, usta zacisnęły, a na policzki wstąpiły czerwone rumieńce. Skubała nerwowo skrawek szaty jakby czekając na jego wytłumaczenie.
- Kate, ja…
- Czemu to zrobiłeś? – spytała dziewczyna lekko oskarżycielskim tonem – Po co uderzyłeś Marcusa?
Gryfon przygryzł wargę.
- Musiałem, kochanie – powiedział – Nie widziałaś, jak patrzył na ciebie? Jak szukał głupiego pretekstu…
- To już nikt nie może na mnie patrzyć? Myślałam, że jesteś ponad to.
Remus spuścił głowę. Miała rację. Zawsze był ponad to. Bójki nigdy go nie kręciły. Tym razem jednak nie umiał nad sobą zapanować. Kiedy zobaczył, jak Krukon przysuwa się do Kate, wybuchły w nim wszystkie frustracje ostatniego tygodnia, eksplodowała cała zazdrość, którą tak usilnie starał się w sobie stłamsić. 
Kate spuściła wzrok. Ona też widziała, jak Marcus odnosił się do niej. Jak szukał kontaktu, jak chciał spędzać z nią więcej czasu. Jednak lepsze stopnie z eliksirów były dla niej o wiele ważniejsze, nie wiedziała też, że Remus potrafi być aż tak bardzo zazdrosny. Myślała, że rozumie powagę sytuacji. Czyżby jej nie ufał?
Gryfon oblizał spierzchnięte wargi. Ufał jej. Nie chodziło tu o brak zaufania. Tylko o to, że to ktoś mógł zrobić Kate krzywdę. A kiedy jej coś zagraża, zapomina się o przyzwoitości czy zdrowym rozsądku. 
Puchonka wiedziała, że ona również trochę tu zawiniła. Spędzała z Marcusem mnóstwo wolnego czasu, podczas gdy stęskniony Remus siedział i czekał na nią. Z jednej strony nie był to wystarczający powód, żeby od razu dać komuś w nos. Ale z drugiej strony jak ona zachowałaby się, gdyby jakaś inna dziewczyna kręciła się przy Remusie.
„Rzuciłabym Crucio”, pomyślała po chwili konsternacji. 
Popatrzyła na chłopaka. Wzięła różdżkę do ręki.
- Episkey – powiedziała. Nos Remusa z cichym kliknięciem powrócił do swojego dawnego stanu.
- Przepraszam – Remus chwycił Kate ze rękę. Dziewczyna odwzajemniła uścisk.
- Może lepiej chodźmy do Pomfrey – powiedziała – Krwawienia niestety nie jestem w stanie opatrzyć.
*
Syriusz popatrzył dumnie na pracę. Nigdy nie napisał jej tak szybko. Ale teraz chyba miał dość mocną motywację. I dobrą ściągę.
Wykreślił z listy Jo podpunkt „wypracowanie transmutacja” i popatrzył na zegarek. Zaraz obiad. Miał nadzieję, że przedtem zdąży załatwić resztę rzeczy. Tylko musi jakimś cudem dostać się do sypialni Jo…
*
Joanne nałożyła sobie łyżkę ziemniaczanego puree i nabiła na widelec wielkiego kotleta. Zamieszanie z Marcusem i Remusem uniemożliwiło jej rozpisanie planu treningów. Bedzie musiała ostro improwizować. Tak… Będzie wyglądać na zebraniu Quidditcha tak jak ten kotlet. Nabita na spojrzenie Hooch niczym na widelec…
- Joanne? – jej rozmyślania przerwał znajomy głos. Dziewczyna odwróciła głowę, kotlet spadł na talerz z głośnym plaśnięciem.
- Syriusz? Co się stało? – spytała i nie dając chłopakowi dojść do głosu, dodała – Tak, pamiętam o naszym popołudniowym wyjściu do Hogsmeade. Ale wybacz, muszę zrobić jeszcze mnóstwo rzeczy. Zupełnie nie wiem, co się wokół mnie dziś dzieje. Rozpisałam sobie wszystkie zadania na dziś, ale zapodziałam gdzieś tą kartkę i mam w głowie zamieszanie, jak na ulicy Pokątnej w pierwszy dzień szkoły. Proszę cię, daj mi odetchnąć. Do tego nigdzie nie mogę znaleźć mojego formularza na kurs aurorski, a jeśli dziś go nie wyślę, to mogę zapomnieć o jakichkolwiek warsztatach. Hooch też mnie zabije, bo mój plan treningów jest czysto teoretyczny. Czyli siedzi tu – dziewczyna pokazała palcem na czoło – Koniec ze mną.
Łapa popatrzył na przyjaciółkę lekko zbity z tropu. Słowa na moment zastygły mu na ustach. Popatrzył, jak Jo z desperacją wgryza się w kotleta. 
- Rozumiem – powiedział powoli – Wiesz… Pomyślałem o czymś.
Krukonka oderwała się od kotleta na moment i uniosła brwi.
- Ty, Syriusz?
Gryfon prychnął obrażony.
- Wcale nie muszę ci pomagać – powiedział, ale widząc skruszoną minę Jo chrząknął tylko i kontynuował – Pomyślałem, że po prostu Twoje treningi będą odbywały się po moich.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie, Łapa – mruknęła – Muszę tak dostosować treningi, żeby nie kolidowały z żadnymi lekcjami moich zawodników. Nie mogę od tak sobie ustalić…
- Wiem, już to sprawdziłem – Syriusz uciszył przyjaciółkę gestem dłoni – Nic z niczym nie koliduje. Macie w sumie po dwie godziny w dni parzyste i po godzinie w dni nieparzyste. Na odwrót, niż Gryffindor – ciągnął – Weekendy trzy godziny, choć przez jedną z godzin będziemy musieli się dzielić boiskiem. Lepiej z nami niż ze Ślizgonami – dodał widząc niepewną minę Jo – Poza tym zawsze można zmienić ten plan, jeśli nie będzie komuś odpowiadał. Niech Hooch dostanie to, co chciała, a sama sobie pozmienia w razie czego.
Krukonka przygryzła wargę. Uśmiechnęła się lekko.
- Nie musiałeś. Dziękuję.
Łapa skłonił lekko głowę. 
- Jeszcze coś – dodał, kiedy Jo znowu wgryzła się w mięso – Pozwoliłem sobie wykonać za ciebie pracę na transmutację.
Joanne ponownie upuściła kotleta, ale tym razem spadł na podłogę.
- Jak?
Chłopak wyjął z torby pergaminy i położył je przed przyjaciółką.
- Nie jestem taki głupi, umiem pisać wypracowania.
Krukonka pokręciła głową.
- Nie o to chodzi, Syriusz. Po prostu… Skąd wiedziałeś, co?
Łapa nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się lekko.
- Byłem też w twoim dormitorium…
- Syriusz, Ty fetyszysto!
- Daj mi skończyć!
Jo zamilkła, wpatrując się w chłopaka spod zmarszczonych brwi. 
- Musiałem znaleźc twój formularz zgłoszeniowy na kurs aurorski. Nie musiałem długo szukać, leżał na twojej szafce nocnej. Prawie nakryła mnie Dominique!
- Jak wszedłeś niezauważony… No tak. Peleryna?
Syriusz kiwnął głową.
- Choć tego Kruka na waszych drzwiach nie da się oszukać. Myślałem, że jak się za kimś wślizgnę to nic nie zauważy. Ale zadał mi inne pytanie, musiałem odpowiedzieć.
Jo roześmiała się i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Skąd wiedziałeś, co muszę zrobić?
Chłopak wyjął z kieszeni pomiętą karteczkę, którą dostał od McGonagall i pomachał nią w powietrzu.
- Łapa, jesteś niesamowity…
- Teraz możemy spokojnie udać się na spotkanie dla kapitanów, a potem do Miodowego Królestwa na Piwo. 
Jo niespodziewanie rzuciła się w ramiona Syriusza i przytuliła go.
- Dziękuję. Jesteś kochany.
Gryfon odwzajemnił uścisk. No proszę. Nie wiedział, że aż zostanie potraktowany aż tak czule. Uśmiechnął się pod nosem i wtulił twarz we włosy dziewczyny.
- Ale Łapa, kiedy pomogę Meggie w wypracowaniu?
Syriusz wzruszył ramionami.
- To też już załatwiłem.
*
Meggie weszła do dormitorium i rzuciła się na łóżko. Nareszcie koniec zajęć. Myślała, że nie przeżyje ostatniej lekcji transmutacji. Uwielbiała McGonagall, ale dzisiaj wyjątkowo nie miała nastroju, żeby siedzieć w salach i zamieniać dłoń partnera z ławki w kaktusa. Dziewczyna odetchnęła.
Nagle w szybę coś zapukało. Megg uniosła lekko głowę.
- Sowa? Teraz? – pomyślała na głos i podeszła do okna, żeby je otworzyć. 
Przesyłka nie była listem. Był to pergamin ciasno zwinięty w rulon, zapewne po to, żeby zbyt nie pogniótł się w podróży.
Meggie rozwinęła go, a spomiędzy stronic wypadła mała, pożółkła karteczka.
„Wypracowanie na OPCM. Nie pytaj, jak i skąd. Po prostu je zanieś. Syriusz”.

Przebudzenie

Niebieskie światło. 
Ciepło. 
Ktoś unosi ją do góry wysoko, wysoko. 
Milknące, coraz odleglejsze krzyki.
Czy to już śmierć?
*
Kate biegła korytarzem, ignorując narzekania postaci z obrazów na to, że zostały tak brutalnie przez nią obudzone. Miała w Skrzydle dwie przyjaciółki, i na Rogogona, musiała jak najszybciej się tam znaleźć. Do tego wszystkiego jeszcze martwiła się o Remusa. Zresztą jak zawsze w czasie pełni. Nie potrafiła spać w takie noce. 
Siedziała wówczas przy oknie i patrzyła na Księżyc. Kiedyś tak bardzo lubiła jego blask. Mogła godzinami wpatrywać się w niego. Był piękny. Teraz już tak nie było. 
Księżyc w pełni kojarzył jej się tylko z jednym. Z cierpieniem Remusa.
Dziewczyna zacisnęła usta. Wszystko się zmienia. Kiedy człowiek dorasta, zaczyna wiedzieć i rozumieć więcej. Spotyka ludzi, którzy zupełnie zmieniają jego stosunek do świata i rzeczywistości. I tak było z wieloma jej przyjaciółmi. Meggie. Nie lubiła jej na początku.
Słyszała, że pochodzi z mugolskiej rodziny, i to nie pozwalało jej popatrzyć na dziewczynę w przychylny sposób. Bellartix od zawsze powtarzała jej, że tacy nie są warci uwagi, i że liczy sie tylko czysta krew. Kate w końcu poznała się na Gryfonce i zdała sobie sprawę, że pochodzenie to najmniej istotna rzecz. Albo Jo. Tylko ona umiała sprawić, że dotychczas nudne mecze Quidditcha stawały się widowiskiem godnym obejrzenia, a przy tym ciekawym. Peter był doskonałym przykładem tego, jak pozory mogą mylić, i jak wiele odwagi może skrywać ktoś niemalże niewidoczny i skromny. James. Syriusz… Pokazali jej, jak dużo można zrobić i poświęcić w imię przyjaźni. Jakiego ryzyka jest się w stanie podjąć, kiedy przyjaciel potrzebuje pomocy. Remus… Kto by kiedykolwiek pomyślał, że będzie po uszy zakochana w wilkołaku?
- Panienko Sting – szepnęło coś w mroku. Kate zatrzymała się.
- Tak? – odpowiedziała.
Z ciemności wyłoniły się najpierw duże, okrągłe oczy, potem długi, lekko skrzywiony nosek. Długie uszy zafalowały, kiedy skrzat się zatrzymał. 
- Osetko, co tu robisz? – Kate schyliła się nad malutką skrzatką kuchenną – Już tak późno.
Osetka pokiwała energicznie główką. Jej uszy zakołysały się.
- Wiem, panienko. Ale przysyła mnie Zgredek.
Kate wyprostowała się zdziwiona. Zgredek? O ile dobrze pamiętała, był to skrzat domowy Lucjusza Malfoy’a – blondasa (dość przystojnego, choć dziwnego), który od dłuższego czasu kręcił się wokół Narcyzi, jej kuzynki. 
- Zgredek? Ale czego on by potrzebował?
Osetka rozejrzała się dokoła, po czym nachyliła się leciutko. Kate musiała przykucnąć, żeby lepiej ją słyszeć.
- Profesor Dumbledore poprosił Zgredka o przysługę. Zgredek był ucieszony. Taki ważny ktoś, jak dyrektor Dumbledore ma ważną misję dla niego. To duże wyróżnienie, panienko. No więc, poprosił Zgredka by znalazł w gabinecie panicza Malfoy’a pewną… Rzecz. Ta rzecz miałaby pomóc panience Evans odzyskać przytomność.
- Nie rozumiem – Kate pokręciła głową – Dlaczego Malfoy miałby mieć coś, co pomoże Meggie?
Osetka wzruszyła chudymi ramionkami.
- Nie mam pojęcia. My, skrzaty nie mamy prawa pytać o takie rzeczy. Ważnym jest, że Zgredek to znalazł. Przekazał profesorowi Dumbledore’owi. A on mi – to powiedziawszy skrzatka wyciągnęła z kieszeni małe zawiniątko. 
Kate wyciągnęła dłoń. Co takiego mógł mieć Lucjusz, co pomogłoby Meggie?
Paczuszka opadła ciężko na wyciągniętą dłoń Puchonki. Osetka skłoniła się i zniknęła, pstryknąwszy palcami. Kate została sama.
- Dziekuję – szepnęła, choć wiedziała, że nikt jej nie usłyszy.
*
Syriusz wniósł Remusa do dormitorium. Jakoś udało im się przemknąć przez korytarz i Pokój Wspólny bez zauważenia. Z drugiej strony mając mapę nie było to takie trudne. 
Remus opadł ciężko na łóżko.
- Dziękuję – szepnął, po czym od razu zasnął.
Syriusz przykrył przyjaciela, zasunął jego zasłonki i zerknął na mapę jeszcze raz. Szukał wzrokiem malutkiej, czarnej kropeczki. Nie było jej w dormitorium Ravenclaw, w bibliotece, w Wielkiej Sali ani w łazienkach (tak, teraz już wiedział, gdzie są łazienki prefektów). 
- Syriusz, patrz – jego poszukiwania przerwał cichy głos Jamesa. Łapa popatrzył na przyjaciela.
Rogacz trzymał w ręku małą, pogniecioną karteczkę. 
- Od Jo – stwierdził, widząc z daleka drobne, zgrabne literki – Coś się stało?
James wzruszył ramionami.
- Nie wiem, to przesyłka do ciebie – powiedział, ale widząc zniecierpliwione spojrzenie Syriusza rowinął pospiesznie liścik – Dobra, dobra, ale jeśli to wiersz miłosny, to twoja wina, że czytam.
Popatrzył na wiadomość przelotnie i zaczął czytać:
„Syriuszu, idę do Zakazanego Lasu z Moodym i Hagridem wytropić to, co zaatakowało Meggie. Piszę tak na wszelki wypadek, nie wiem z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Jak tylko to przeczytasz, proszę, idź do Skrzydła. Być może będzie coś wiadomo w sprawie Megg. Trzymajcie się, Jo”
Łapa zastygł przerażony. Czy to dlatego nie mógł jej znaleźć na mapie? Jest jeszcze w Lesie?
James wydawał się być równie poruszony. Zgniótł liścik w dłoni niebardzo świadomy, co robi. 
- Łapa – zaczął niepewnie – z Szalonookim i Hagridem nic jej nie grozi. Nie pozwolą jej skrzywdzić. Zresztą Moody zawsze ma plan. Jest sprytny. To doświadczony auror.
Syriusz kiwnął głową. Jego przyjaciel ma rację.
Chłopak chwycił mapę i znalazł Skrzydło Szpitalne.
- Jest! – wykrzyknął uszczęśliwiony, lecz po chwili uśmiech zszedł z jego twarzy – Tylko czemu wszyscy się ruszają z wyjątkiem jej?
- Meggie też?
Syriusz przyjrzał się.
- Nie, Meggie nie… Przecież nie może – zmrużył oczy – Przy Jo stoją Hagrid z Moodym… Stary, coś jest nie tak.
- Czemu?
- Gdyby Jo była w stanie, to siedziałaby przy Megg. A jest w drugim końcu Sali.
Rogacz pokręcił głową.
- To o niczym nie świadczy.
Syriusz spojrzał na korytarz przed Skrzydłem.
- Do tego ten dupek Garry tam lezie!
Gryfon zerwał się na nogi i wybiegł z dormitorium.
James usiadł na swoim łóżku. Było w pół do szóstej. Miał jeszcze godzinę, zanim wszyscy się obudzą. Chwycił ręcznik i powolnym krokiem ruszył w stronę łazienki, by zmyć z siebie bród ostatniej nocy.
*
Kate siedziała przy Megg i czekała. Dziwne lekarstwo zostało Gryfonce podane, ale nie było widać żadnych zmian. Minęły już cztery godziny…
Severus siedział po drugiej stronie i Puchonka zauważyła, że ma czerwone, podkrążone oczy. Zapewne nie spał całą noc. Dziewczyna nadal nie mogła zrozumieć, co tak bardzo pociągało Meggie w jego osobie. Był Ślizgonem. Blady. Chudy. Długi nos. Ciemne włosy. Przeciętny.
A mimo to poczuła do chłopaka odrobinę sympatii. 
- Chcesz kawy? – spytała, zanim dotarło do niej co robi. „Kate, rozmawiasz z Severusem”, pomyślała przerażona.
Ślizgon podniósł zmęczony wzrok na Kate i pokiwał delikatnie głową.
- Jasne, dzięki.
Puchonka wstała z krzesła, zanim cofnęła swoją propozycję. Co za obca uprzejmość przemówiła przez nią? 
*
Syriusz rzucił się biegiem przez korytarz. Jo się nie rusza. Jej kropeczka jest nieruchoma. Czy coś się mogło stać? „Nic gorszego, niż miesiąc temu jej nie spotka”, pomyślał. Ale jakoś nie wierzył w to, co myśli. Zeskoczył ze schodów, zanim te zdążyły się przesuwać na kolejny 
korytarz.
*
Garry szedł pospiesznie w stronę Skrzydła. Widział, jak nieśli tam Jo. Czy znowu stało się coś strasznego? Chłopak miał nadzieję, że tym razem nie będzie tam tego lansera, Syriusza. Nie lubił go. Nie po tym, jak potraktował Joanne na balu. Ani po tym, jak się do niej odnosił. Zachowywał się tak, jakby już byli parą. Dobrze, że Jo zawsze potrafiła ostudzić jego zapały. Tak… Krukonka podobała się Garry’emu. Zawsze byli razem. Razem dostali listy z Hogwartu. Razem odbyli pierwsze mierzenia szat w sklepie Madame Malkin. Razem wybierali różdżki. Jo miała 13-calową, cisową różdżkę z rdzeniem pióra Feniksa. Jak to powiedział Ollivander była idealna do rzucania zaklęć, szczególnie ofensywnych. Tak. Garry był gotowy dla Jo na wszystko.
*
Syriusz skręcił w zakręt i wbiegł w ciemny korytarz, który normalnie nie istniał. Znali go tylko ci, którzy o nim wiedzieli. Reszta uczniów żyła w nieświadomości, że coś takiego w ogóle istnieje. Wyjął swoją różdżkę. 13 cali, cis, pióro Feniksa. Dokładnie taka sama, jak Jo. Uśmiechnął się do siebie.
- Lumos – szepnął. Popatrzył na mapę i pobiegł w stronę korytarza prowadzącego do Skrzydła Szpitalnego.
*
Garry odwrócił się i wtedy go zobaczył.
*
Syriusz wybiegł zza zakrętu. Akurat wtedy, kiedy Krukon się odwrócił. 
*
Joanne syknęła, kiedy eliksir dotknął jej ucha.
- Cholera – szepnęła. Pomfrey popatrzyła na dziewczynę spod zmarszczonych brwi.
- „Gdyby Druzgotków nie drażniła, to by cała była” – powiedziała – Stare przysłowie, a mądre.
Moody chrząknął ostentacyjnie. Pielęgniarka nie zwróciła uwagi na jego rozdrażnienie i ciagnęła dalej.
- Dobrze, że to nic powaznego. Miesiąc temu o mało nam się nie przekręciłaś – zerknęła nieznacznie na Hagrida – ale cię uratowaliśmy. Tak naprawdę gdyby nie profesor Dumbledore, to nie byłabyś z nami dzisiaj. 
Jo wywróciła oczami. Moody zrobił to samo, ale tylko jednym, magicznym okiem. Pomfrey, niczym nie zrażona nadal wygłaszała swój monolog.
Nagle za drzwiami Skrzydła dało się słyszeć rumor, a potem pojedyńcze szmery. Oko Moody’ego powędrowało w stronę wejścia.
- Fly, to chyba do ciebie – powiedział Szalonooki, kiedy jego oko wróciło na miejsce.
Drzwi Skrzydła otworzyły się zamaszyście i do pomieszczenia wpadł Syriusz. 
A za nim Garry.
*
Syriusz tuż po tym, jak dostał w nos nareszcie chwycił za klamkę. Drugą ręką uderzył Krukona w brodę i rzucił się całym ciężarem na drzwi. Ustąpiły z łatwością. 
Wpadł do Skrzydła, za nim wbiegł Garry trzymając dłoń na ustach. Krew kapała mu między palcami.
Gryfon popatrzył najpierw na Moody’ego, na Hagrida i Pomfrey. Potem dostrzegł między nimi Jo. Siedziała z szeroko otwartymi oczami i zaciśniętymi ustami. 
Żyła.
Nic jej nie było.
Łapa uśmiechnął się szeroko i nie patrząc na krew kapiąca z nosa podbiegł do Krukonki.
- Jesteś cała – powiedział z ulgą. 
Dziewczyna również się uśmiechnęła. 
- Głupek – mruknęła i popatrzyła na Garry’ego – Ty też.
Krukon podbiegł do łóżka. Odsunął dłoń od ust. Miał paskudnie rozwaloną dolną wargę.
- Nic ci nie jest? – spytał, po czym chciał się uśmiechnąć, ale rana nie pozwoliła mu na to. Ograniczył się więc do jednego mrugnięcia okiem.
Pomfrey prychnęła, po czym chwyciła Syriusza i Garry’ego pod ramiona.
- Siadać tu! – pokazała na łóżko obok. Kiedy usiedli, wyciągnęła różdżkę i jednym zaklęciem zagoiła im rany – Zrobione. A teraz wynosić mi się, mam innych pacjentów.
*
Kate weszła do Skrzydła, niosąc dwie kawy. Popatrzyła na Garry’ego i Syriusza siedzących na łóżku przy Jo. „Oni chyba nigdy nie odpuszczą”, pomyślała i ruszyła w stronę łóżka Megg. W tym samym momencie Severus zerwał się z miejsca. Krzesło przewróciło się.
- Budzi się! – powiedział.
Kate w jednym momencie wypuściła kubki z rąk. Kawa rozlała się po posadzce.
*
Joanne zeskoczyła z łóżka. Nareszcie się budzi. Myślała, że zioła Skrzatów już nie pomogą. Minęło tyle czasu od ich podania. Z drugiej strony Skrzaty nigdy nie zawiodły. Już wiedziała, że to im zawdzięcza ocalenie życia w zeszłym miesiącu.
Stanęła przy łóżku przyjaciółki patrząc, jak ta powoli porusza ustami. Powieki zaczęły drżeć. Palce zacisnęły się na kołdrze.
*
Meggie poczuła, jakby ktoś przecinał jej więzy. Ciepło wlewało się powoli do każdej pojedyńczej części ciała. Czuła przyjemne mrowienie w palcach, stopach, na twarzy. Tak, jakby każda kość i mięsień odżywały na nowo. Poruszyła delikatnie powiekami. Och, jak cudownie było je w końcu zamknąć. Miała dosyć tego, że ktoś co chwila je zakrapiał wodą. Potem ich zobaczyła.
Stali nad nią i uśmiechali się. 
Jej aniołowie.
Przyjaciele.
- Budzi się – szepnął Syriusz. 
„Jasne, że się budzę głupi cepie. Myślałeś, że będę uziemiona do końca twojego parszywego bytu?”, chciałaby powiedzieć. Ale błysk w jego oczach był tak szczery, że chyba po raz pierwszy ugryzłaby się w język.
Poczuła, jak ktoś chwyta ją za dłoń.
Uśmiechnęła się szeroko.
Wtedy ujrzała Severusa. Stał najdalej od wszystkich, nieco zmieszany. Patrzył na nią. Ale nie tak, jak zwykle. Inaczej. Zupełnie inaczej. 
Jak wtedy na błoniach.
*
Była jego skarbem. Małym skarbem, który chciał za wszelką cenę chronić. Był gotowy za każde poświęcenie, byle tylko była bezpieczna.
Teraz kiedy tak patrzyła na niego swoimi wielkimi, okrągłymi oczami miał ochotę podbiec do niej, chwycić ją w ramiona i tulić w nieskończoność. Otoczyć opieką, by nigdy nie czuła się samotna. I zagrożona.
A mimo tych chęci ktoś ją zaatakował.
Nie był w stanie jej wtedy ochronić.
Był beznadziejny. Słaby. 
Severus przygryzł wargę.
Uśmiechnął się do Meggie. Nie chciał, żeby zauważyła jego rozterki.
Kiedy Pomfrey przysłoniła na chwilę dziewczynę, ruszył w kierunku wyjścia.
Nikt nie widział jego słonych łez zawodu i rozczarowania.

Czekać na rozwój wydarzeń

Ekhem… Komu by tu dedykować? Oczywiście moim przyaciółkom, Kate i Meggie za wytrwałość i miłe słowa :) Uwielbiam, kiedy siedzimy we trzy przy kubku kawy (ostatnio mrożonej ;) i wymyślamy kolejne, śmieszne scenariusze na blogi :D Ten post nie zawiera zbyt dużo humoru, ale obiecuję, że następny będzie go miał więcej ;) Z braku laku… Kończę. Miłego czytania :)
- Lumos – szepnęła Jo. Jej różdżka zajaśniała w mroku Zakazanego Lasu.
- Rzuć zaklęcie osłaniające. Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteśmy – powiedział Moody i wyprzedził dziewczynę.
Zakazany Las był przerażający nawet w dzień, a co dopiero w ciemną, zachmurzoną noc. Jedynie Księżyc miał możliwość wyjść co jakiś czas z cienia, ale wśród gęstych koron drzew dojrzenie go i tak było niemożliwe.
- Czego właściwie szukamy? – spytał Hagrid, przekładając kuszę do lewej ręki. Joanne zerknęła kątem oka na broń. W zeszłym miesiącu o mały włos od niej nie zginęła.
Szalonooki przystanął i popatrzył na nich oboje.
- Zakazany Las to miejsce, gdzie mieszkają istoty które trudno jednoznacznie określić. Ty Hagridzie zapewne wiesz, o czym mówię.
Gajowy skinął głową. Joanne popatrzyła w mrok przed nimi. Ciemny las bynajmniej nie podnosił jej na duchu, ale chęć znalezienia napastnika, który zaatakował Megg była silniejsza. Poza tym… „Jo, co z ciebie za auror, jeśli boisz się zwykłego lasu?”
„To nie jest zwykły las.”
*
Severus przetarł zmęczone oczy i popatrzył na zegarek. W pół do drugiej. Meggie jest nieprzytomna już tak długo…
- Proszę się odsunąć, panie Snape – pani Pomfrey z nikąd pojawiła się przy łóżku. A może po prostu nie zauważył, jak tu doszła?
Pielęgniarka pochyliła się nad dziewczyną. Przykładając różdżkę do jej skroni sprawdziła temperaturę ciała, a potem ciśnienie.
- Lumos – szepnęła i pomachała świecącym punkcikiem przed oczami Gryfonki.
- Ani drgnie – mruknęła po chwili jakby do siebie i odeszła.
Severus podparł brodę rękami, patrząc ślepo w przestrzeń. Wszyscy myślą, że jest głupi. Że nie wie co się dzieje. Na pewno mają jakieś podejrzenia co do tego, co ją zaatakowało skoro w jakiś sposób próbują ją leczyć. Podają eliksiry, nucą zaklęcia. Dlaczego jemu nie chcą powiedzieć, co mogło się stać? Poszukałby czegoś na ten temat. Zamyślił się chwilę, i nachylając się nad Megg szepnął:
- Zaraz wracam. Dowiem się, co to było.
*
Megg w środku krzyczała. Nie chciała, żeby odchodził. Nie chciała, żeby ktokolwiek odchodził. Słyszała, jak przed kilkoma godzinami (przynajmniej miała wrażenie, że to
było kilka godzin) Moody, Jo i Hagrid wyruszyli do Zakazanego Lasu szukać czegoś, co ją spetryfikowało. Remus z resztą byli we Wrzeszczącej Chacie. Przecież nic jej nie było. Czuła się świetnie.
„Pomijając fakt, że nie możesz niczym poruszyć”, powiedział głosik w jej głowie.
Wiedziała, że ktoś głaszcze ją po ręku, przykłada różdżkę do skroni lub wlewa do ust eliksiry. Ale co z tego, skoro nie mogła w żaden sposób zakomunikować, że czuje się dobrze i mimo wszystko jest przytomna?
Zobaczyła nad sobą panią Pomfrey z małą buteleczką jakiegoś fioletowego płynu. Zapewne kolejny eliksir.
Gryfonka, gdyby tylko była w stanie, westchnęłaby ze znużenia.
*
Joanne biegła za Moodym. Mają go. Albo ją. Cokolwiek, co zaatakowało Meggie.
- Drętwota! – krzyknął Moody, ale postać zrobiła unik i zaklęcie chybiło.
- Pertificus Totalus! – zaklęcie znów nie dotarło do celu. Jo przeklęła pod nosem. Nad jej głową przemknęła wielka strzała i pomknęła za postacią. Nie trafiła.
Moody warknął pod nosem, przyspieszając kroku. Krukonka musiała przyznać, że biegał dość szybko jak na posiadacza tylko jednej zdrowej nogi.
- Profesorze – powiedziała, zrównując krok z Szalonookim – Tak go nie dopadniemy. Zmienię postać i go dogonię.
Moody pokręcił głową przecząco.
- Nie, Fly. Nie możemy się rozdzielać. Poza tym niedługo zjawią się tu inni nauczyciele. Wysłałem im patronusa.
Jo sapnęła niezadowolona.
- Wtedy może być za późno, profesorze.
- Nie ma mowy, Fly! Powiedziałem!
Jo zagryzła wargi. Zwolniła nieco, żeby zostać w tyle, chwyciła różdżkę w zęby. „Nie będę się słuchać nikogo oprócz siebie samej”, warknęła w myślach i zmieniła postać.
Moody zaklął kiedy zobaczył, jak wyprzedza go ciemnobrązowy pies.
- Fly! Wracaj!
Jo nie zawróciła. Jej ogon zniknął po chwili w zaroślach.
- Cholibka, psorze – wysapał Hagrid drapiąc się po brodzie – To nie jest dobre miejsce do samotnych wędrówek.
Szalonooki pokiwał głową. Jego magiczne oko patrzyło nieruchomo w miejsce, gdzie zniknęła Joanne. Nie zgubił jej całkowicie. Widzi, gdzie biegnie. I choć nie dogoni jej, to postara się ochronić dziewczynę w inny sposób.
Podniósł różdżkę.
- Expecto Patronus! – krzyknął. W powietrze wystrzelił duży orzeł i zataczając krąg nad głową nauczyciela pofrunął w ślad za Joanne.
*
Wilkołak leżał na ziemi skowycząc. Już sam nie wiedział, kim jest. Sumienie podpowiadało mu, że człowiekiem. Patrzył jednak na swoje łapy zakończone ostrymi pazurami i długi pysk. Nie był człowiekiem. Nie teraz. Żądza krwi i świeżego mięsa wypełniała jego myśli, wiedział jednak, że nie może się temu poddać, Resztkami sił walczył, by nie rzucić się na wielkiego, czarnego psa i jelenia, którzy tak kusząco pachnieli. Świeża krew, nawet zwierzęca zaspokoiłaby jego głód…
„Remus, nie! Jesteś człowiekiem. To pełnia. Rano znów będziesz zwykłym uczniem.”
Zaskowyczał ponownie i skulił się w kącie. Jak mógł pomyśleć, że może zranić swoich przyjaciół? Bo ten pies i jeleń to byli jego przyjaciele. Jedni z nielicznych.
James i Syriusz. Nie przekąski. Przyjaciele…
Wilkołak zerwał się na równe łapy i zawarczał. Chciał odejść jak najdalej od nich, żeby nie kusili go zapachem swojej krwi i mięsa. Musi zatopić w czymś kły, inaczej nie wytrzyma tej nocy.
Syriusz warknął. Wiedział, co przyjaciel zamierza zrobić. Wiedział, jak trudno było Remusowi trzymać zwierzęce instynkty na wodzy.
Remus w jednej chwili skoczył w stronę przyjaciół, ledwo zrobili unik, żeby wilkołak na nich nie wskoczył. Lunatyk nie próbował jednak zaatakować ich ponownie. Wręcz przeciwnie wskoczył na łóżko i wbił wielkie zęby w drewnianą ramę.
To musi mu narazie wystarczyć, by powstrzymać chęć ataku.
Łapa zaskomlał ze współczuciem, choć nadal trzymał się na dystans.
Chciał, by ta noc dobiegła końca.
Żeby Remus nie męczył się więcej.
Żeby Meggie, mimo ich częstych kłótni, obudziła się wreszcie.
A on mógł położyć się do łózka, zamknąć oczy i zatopić się w nieskończonym śnie.
*
Joanne biegła, nie tracąc go z oczu. Dystans między nimi zmalał, jeśli wytrzyma jeszcze trochę to go dopadnie. Istota była zwinna, już teraz dało się stwierdzić, że nie jest człowiekiem. Mimo podobnej budowy i tego, że potrafiła dobrze rzucac zaklęcia reszta była zupełnie nieludzka. Zapach. Sposób poruszania się. To, że umie czarować bez różdżki. To czyniło stworzenie bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem. Jo po raz pierwszy zażyczyła sobie, by obok niej stanął Moody. Czasami trochę ją irytował, bywało, że miała ochotę zamienić go w małego robaka i zamknąć w słoiczku w gabinecie profesora Slughorna. Ale mimo wszystko był doświadczonym aurorem. I
świetnym strategiem. Na pewno miał jakiś plan, dlatego nie chciał żeby biegła sama. Z drugiej strony zawsze powtarzał, że auror mimo wcześniej przygotowanego planu powinien być spontaniczny. No i była spontaniczna.
„A może głupia?”, przeszło jej przez głowę kiedy uchylała się przed kolejnym zaklęciem. To stworzenie wyraźnie przewyższało ją zdolnościami i refleksem. Było zwinniejsze i znało więcej czarów.
Joanne przyspieszyła i wtedy to usłyszała. Tętent kopyt. Setek kopyt. Biegły tuż za nią, nie zwalniając. Byli coraz bliżej.
„Centaury”, pomyślała dziewczyna i uśmiechnęła się w myślach „Teraz to na pewno go złapiemy.”
Jej radość nie trwała jednak długo. Tuż obok jej ucha świsnęła strzała. Chybiła o pół cala.
Jo obejrzała się za siebie, nie zwalniając biegu. Centaury galopowały tuż za nią, część z nich rozdzieliła się na dwa skrzydła, chcą zamknąć im drogę ucieczki.
Jej i temu stworzeniu.
„To nie ja jestem celem!”, chciała krzyczeć, ale nie mogła. Z jej pyska wydobyło się tylko głośne warknięcie. Zmiana postaci też nie była dobrym pomysłem. Centaury zwyczajnie zmiażdżyłyby ją kopytami. Co robić?
„Biegnij, Jo”, pomyślała dziewczyna, i wskoczyła w zarośla.
Centaur biegnący na samym przodzie hordy ponownie naciągnął łuk, i wypuścił strzałę. Tym razem nie chybiła. Ból przeszył ucho Jo.
Dziewczyna zaskomlała z bólu.
„Nie jestem celem, na brodę Merlina!”, wrzasnęła wewnątrz, starając się nie upaść. Ze szwankującym jednym uchem nie była w stanie określić dokładnie, jak daleko od niej znajdują się centaury. Przez załzawione oczy widziała jeszcze biegnącą przed sobą postać. Najważniejsze to nie zwolnić. Walczyć do końca, aż wszystko rozstrzygnie się samo.
Ślina kapała jej z pyska, była zmęczona długim pościgiem.
Teraz jeszcze dodatkowo sama musiała uciekać.
*
Severus zamknął za sobą drzwi od biblioteki, i ruszył korytarzem w stronę Skrzydła. Nie znalazł nic. Miał nadzieję, był niemal pewien że coś znajdzie. Skoro to coś istniało, musiało być gdzieś wspomniane. „Magiczne stworzenia”, „Najniebezpieczniejsze i najdziwniejsze zaklęcia i uroki”, „Historia Zakazanego Lasu”, „Czary nieczyste”… Żadna z tych książek, jak i inne które oglądał, nie przyniosła mu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Musi wymyślić coś sam. Mimo zmęczenia wiedział, że jeśli dostatecznie się skupi, rozwiązanie przyjdzie samo.
Jego rozmyślania przerwał nagły odgłos wielu kroków, rozlegający się na prostopadle leżącym korytarzu. Chłopak usunął się pod ścianę. Jego sylwetka utonęła w mroku.
Mógł jedynie słuchać, bo gdyby tylko chciał coś zobaczyć, musiałby wyjść z cienia. A wtedy na pewno zostałby zauważony.
- … Moody powiedział, że to jedyne wyjście – mówił pierwszy głos. Severus ze zdziwieniem odkrył, że należy on do McGonagall – Nie wiem jak wy, kochani, ale ja idę. Nie pozwolę krzywdzić moich uczniów.
- Zgadzam się – dodał piskliwy, choć męski głos. Profesor Flitwick. – To podopieczna mojego Domu.
- Sam nie wiem – jeden z głosów wydawał się być niepewny i lekko przestraszony – Zakazany Las… Poza tym jest z Moodym, on nie pozwoli jej skrzywdzić.
- Jak wolisz, Horacy – powiedziała McGonagall. Severus wyczuł jej poirytowanie – Zamknij się w swoim małym, zapyziałym gabinecie i trzęś gaciami ze strachu. Może to ci pomoże w wymyśleniu eliksiru dla panny Evans…
Dalsza część rozmowy utonęła w dźwięku kroków. Po chwili i ich nie było już słychać. Severus wyszedł powoli z ukrycia.
A więc coś w Lesie poszło nie tak. Gdzie teraz podziewał się Dumbledore? On na pewno udzieliłby mu odpowiedzi.
Chłopak ruszył szybkim krokiem w stronę Skrzydła. Nic nie zrobi. Musi czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
*
Jo stanęła. Postać przed nią również. Byli otoczeni przez centaury. Z każdej możliwej strony. Nie było drogi ucieczki. A każda możliwa oznaczałaby śmierć.
Dziewczyna mogła teraz dokładniej przyjrzeć się dziwnej istocie. Rzeczywiście miała ona proporcje człowieka. Na pierwszy rzut oka różniła się tylko tym, że cała była porośnięta fioletowym futrem. Przyczaiła się teraz, kucnęła, jakby gotowa do skoku. Obracała się sycząc, i niemal panicznie szukając okazji do ucieczki. Z tym, że takiej okazji nie było. I w najbliższym czasie nie będzie.
Centaury celowały w nich strzały, byli teraz bardzo łatwym celem.
Jeden z kopytnych wyszedł do przodu i przemówił donośnym, niskim głosem.
- Nie pachniesz do końca psem – popatrzył na Jo przeszywającym wzrokiem – Ujawnij się!
Joanne warknęła. Jaki miała wybór? Będąc człowiekiem będzie w stanie więcej wyjaśnić.
Kiedy stanęła przed nimi jako zwykła nastolatka, część centaurów opuściło lekko swoje łuki.
- To źrebię – przetoczyły się szepty – Uczennica.
Jednak centaur, chyba dowódca, nakazał im gestem nadal trzymać łuki w górze.
- Co tu robisz, źrebaku? – spytał ostro.
Jo wypuściła powietrze, które wstrzymywała od pewnego czasu.
- To stworzenie – wskazała na fioletową, syczącą istotę – jest niebezpieczne. Zaatakowało jedną z uczennic czarami, których nie znamy. Musimy je schwytać i jak najszybciej zmusić do zdradzenia nam…
- Dosyć! – centaur podszedł bliżej Jo. Dziewczynę przeraziła lekko jego wielkość i potęga, ale zacisnęła zęby i bez mrugnięcia okiem wpatrywała się w ludzkie oblicze centaura – Wtargnęliście na nasz teren. Nie obchodzą mnie powody. Nie są moją sprawą. Zasługujecie na karę tak samo okrutną. Jednakową.
- Nie wysłuchałeś mnie…
- Koniec dyskusji, źrebaku! – krzyknął centaur, lekko wyprowadzony z równowagi – Nie będę nawet brać pod uwagę twojego młodego wieku i braku doświadczenia! Koniec jakichkolwiek odpustów! Karą jest smierć!
Część centaurów ryknęła z zadowoleniem, jednak większa część popatrzyła po sobie niepewna tego, co słyszy.
Na przód wyszła kobieta – centaur.
- To tylko niczego nieświadome dziecko. Nie ma winy w tym, że ścigała to stworzenie by dać zadośćuczynienie za…
- Milcz, Selene!
- … Za krzywdę wyrządzoną przyjacielowi – dokończyła niczym nie zastraszona centaurka – Nie powinna być karana. Jesteś zbyt okrutny, Artagosie.
Centaur odwrócił się do Selene. Dziwny grymas wykrzywił mu twarz.
- Ja dowodzę tym stadem. Nikt nie ma prawa kwestionować moich decyzji.
- Widocznie dowodzisz za długo – powiedziała jego rozmówczyni prowokacyjnie.
Artagos nie powiedział nic więcej.
Uniósł rękę nakazując przygotowanie łuków.
Jo poczuła, jak szumi jej w uchu. Dotknęła dłonią rany. Ciepła krew.
Centaury naciągnęły cięciwy.
Poczuła, jak krew kapie jej na ramię. Kap… Kap… Kap…
Fioletowa istota syknęła, czując zagrożenie.
Jo zacisnęła zęby. Koniec ucieczki. Umrzeć w tak głupi sposób. Przez narwanych centaurów.
Artagos machnął rękę w przód. Strzały poleciały w ich stronę.
*
Wielki orzeł zatoczył krąg nad polaną, po czym poszybował w stronę Joanne. Rozłożył skrzydła akurat w chwili, kiedy miały dosięgnąć Krukonki.
*
Jo upadła na ziemię, oślepiona niebieskim blaskiem. Wszystko wokół niej wirowało. Czuła ciepło wokół siebie.
„Umarłam”, pomyślała czując, jak opuszczają ją siły „Myślałam, że będzie gorzej”. Po czym zapadła w ciemność.