- Lumos – szepnęła Jo. Jej różdżka zajaśniała w mroku Zakazanego Lasu.
- Rzuć zaklęcie osłaniające. Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteśmy – powiedział Moody i wyprzedził dziewczynę.
Zakazany Las był przerażający nawet w dzień, a co dopiero w ciemną, zachmurzoną noc. Jedynie Księżyc miał możliwość wyjść co jakiś czas z cienia, ale wśród gęstych koron drzew dojrzenie go i tak było niemożliwe.
- Czego właściwie szukamy? – spytał Hagrid, przekładając kuszę do lewej ręki. Joanne zerknęła kątem oka na broń. W zeszłym miesiącu o mały włos od niej nie zginęła.
Szalonooki przystanął i popatrzył na nich oboje.
- Zakazany Las to miejsce, gdzie mieszkają istoty które trudno jednoznacznie określić. Ty Hagridzie zapewne wiesz, o czym mówię.
Gajowy skinął głową. Joanne popatrzyła w mrok przed nimi. Ciemny las bynajmniej nie podnosił jej na duchu, ale chęć znalezienia napastnika, który zaatakował Megg była silniejsza. Poza tym… „Jo, co z ciebie za auror, jeśli boisz się zwykłego lasu?”
„To nie jest zwykły las.”
*
Severus przetarł zmęczone oczy i popatrzył na zegarek. W pół do drugiej. Meggie jest nieprzytomna już tak długo…- Proszę się odsunąć, panie Snape – pani Pomfrey z nikąd pojawiła się przy łóżku. A może po prostu nie zauważył, jak tu doszła?
Pielęgniarka pochyliła się nad dziewczyną. Przykładając różdżkę do jej skroni sprawdziła temperaturę ciała, a potem ciśnienie.
- Lumos – szepnęła i pomachała świecącym punkcikiem przed oczami Gryfonki.
- Ani drgnie – mruknęła po chwili jakby do siebie i odeszła.
Severus podparł brodę rękami, patrząc ślepo w przestrzeń. Wszyscy myślą, że jest głupi. Że nie wie co się dzieje. Na pewno mają jakieś podejrzenia co do tego, co ją zaatakowało skoro w jakiś sposób próbują ją leczyć. Podają eliksiry, nucą zaklęcia. Dlaczego jemu nie chcą powiedzieć, co mogło się stać? Poszukałby czegoś na ten temat. Zamyślił się chwilę, i nachylając się nad Megg szepnął:
- Zaraz wracam. Dowiem się, co to było.
*
Megg w środku krzyczała. Nie chciała, żeby odchodził. Nie chciała,
żeby ktokolwiek odchodził. Słyszała, jak przed kilkoma godzinami
(przynajmniej miała wrażenie, że to było kilka godzin) Moody, Jo i Hagrid wyruszyli do Zakazanego Lasu szukać czegoś, co ją spetryfikowało. Remus z resztą byli we Wrzeszczącej Chacie. Przecież nic jej nie było. Czuła się świetnie.
„Pomijając fakt, że nie możesz niczym poruszyć”, powiedział głosik w jej głowie.
Wiedziała, że ktoś głaszcze ją po ręku, przykłada różdżkę do skroni lub wlewa do ust eliksiry. Ale co z tego, skoro nie mogła w żaden sposób zakomunikować, że czuje się dobrze i mimo wszystko jest przytomna?
Zobaczyła nad sobą panią Pomfrey z małą buteleczką jakiegoś fioletowego płynu. Zapewne kolejny eliksir.
Gryfonka, gdyby tylko była w stanie, westchnęłaby ze znużenia.
*
Joanne biegła za Moodym. Mają go. Albo ją. Cokolwiek, co zaatakowało Meggie.
- Drętwota! – krzyknął Moody, ale postać zrobiła unik i zaklęcie chybiło.
- Pertificus Totalus! – zaklęcie znów nie dotarło do celu. Jo przeklęła pod nosem. Nad jej głową przemknęła wielka strzała i pomknęła za postacią. Nie trafiła.
Moody warknął pod nosem, przyspieszając kroku. Krukonka musiała przyznać, że biegał dość szybko jak na posiadacza tylko jednej zdrowej nogi.
- Profesorze – powiedziała, zrównując krok z Szalonookim – Tak go nie dopadniemy. Zmienię postać i go dogonię.
Moody pokręcił głową przecząco.
- Nie, Fly. Nie możemy się rozdzielać. Poza tym niedługo zjawią się tu inni nauczyciele. Wysłałem im patronusa.
Jo sapnęła niezadowolona.
- Wtedy może być za późno, profesorze.
- Nie ma mowy, Fly! Powiedziałem!
Jo zagryzła wargi. Zwolniła nieco, żeby zostać w tyle, chwyciła różdżkę w zęby. „Nie będę się słuchać nikogo oprócz siebie samej”, warknęła w myślach i zmieniła postać.
Moody zaklął kiedy zobaczył, jak wyprzedza go ciemnobrązowy pies.
- Fly! Wracaj!
Jo nie zawróciła. Jej ogon zniknął po chwili w zaroślach.
- Cholibka, psorze – wysapał Hagrid drapiąc się po brodzie – To nie jest dobre miejsce do samotnych wędrówek.
Szalonooki pokiwał głową. Jego magiczne oko patrzyło nieruchomo w miejsce, gdzie zniknęła Joanne. Nie zgubił jej całkowicie. Widzi, gdzie biegnie. I choć nie dogoni jej, to postara się ochronić dziewczynę w inny sposób.
Podniósł różdżkę.
- Expecto Patronus! – krzyknął. W powietrze wystrzelił duży orzeł i zataczając krąg nad głową nauczyciela pofrunął w ślad za Joanne.
*
Wilkołak leżał na ziemi skowycząc. Już sam nie wiedział, kim jest.
Sumienie podpowiadało mu, że człowiekiem. Patrzył jednak na swoje łapy
zakończone ostrymi pazurami i długi pysk. Nie był człowiekiem. Nie
teraz. Żądza krwi i świeżego mięsa wypełniała jego myśli, wiedział
jednak, że nie może się temu poddać, Resztkami sił walczył, by nie
rzucić się na wielkiego, czarnego psa i jelenia, którzy tak kusząco
pachnieli. Świeża krew, nawet zwierzęca zaspokoiłaby jego głód…„Remus, nie! Jesteś człowiekiem. To pełnia. Rano znów będziesz zwykłym uczniem.”
Zaskowyczał ponownie i skulił się w kącie. Jak mógł pomyśleć, że może zranić swoich przyjaciół? Bo ten pies i jeleń to byli jego przyjaciele. Jedni z nielicznych.
James i Syriusz. Nie przekąski. Przyjaciele…
Wilkołak zerwał się na równe łapy i zawarczał. Chciał odejść jak najdalej od nich, żeby nie kusili go zapachem swojej krwi i mięsa. Musi zatopić w czymś kły, inaczej nie wytrzyma tej nocy.
Syriusz warknął. Wiedział, co przyjaciel zamierza zrobić. Wiedział, jak trudno było Remusowi trzymać zwierzęce instynkty na wodzy.
Remus w jednej chwili skoczył w stronę przyjaciół, ledwo zrobili unik, żeby wilkołak na nich nie wskoczył. Lunatyk nie próbował jednak zaatakować ich ponownie. Wręcz przeciwnie wskoczył na łóżko i wbił wielkie zęby w drewnianą ramę.
To musi mu narazie wystarczyć, by powstrzymać chęć ataku.
Łapa zaskomlał ze współczuciem, choć nadal trzymał się na dystans.
Chciał, by ta noc dobiegła końca.
Żeby Remus nie męczył się więcej.
Żeby Meggie, mimo ich częstych kłótni, obudziła się wreszcie.
A on mógł położyć się do łózka, zamknąć oczy i zatopić się w nieskończonym śnie.
*
Joanne biegła, nie tracąc go z oczu. Dystans między nimi zmalał,
jeśli wytrzyma jeszcze trochę to go dopadnie. Istota była zwinna, już
teraz dało się stwierdzić, że nie jest człowiekiem. Mimo podobnej budowy
i tego, że potrafiła dobrze rzucac zaklęcia reszta była zupełnie
nieludzka. Zapach. Sposób poruszania się. To, że umie czarować bez
różdżki. To czyniło stworzenie bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem. Jo
po raz pierwszy zażyczyła sobie, by obok niej stanął Moody. Czasami
trochę ją irytował, bywało, że miała ochotę zamienić go w małego robaka i
zamknąć w słoiczku w gabinecie profesora Slughorna. Ale mimo wszystko
był doświadczonym aurorem. I świetnym strategiem. Na pewno miał jakiś plan, dlatego nie chciał żeby biegła sama. Z drugiej strony zawsze powtarzał, że auror mimo wcześniej przygotowanego planu powinien być spontaniczny. No i była spontaniczna.
„A może głupia?”, przeszło jej przez głowę kiedy uchylała się przed kolejnym zaklęciem. To stworzenie wyraźnie przewyższało ją zdolnościami i refleksem. Było zwinniejsze i znało więcej czarów.
Joanne przyspieszyła i wtedy to usłyszała. Tętent kopyt. Setek kopyt. Biegły tuż za nią, nie zwalniając. Byli coraz bliżej.
„Centaury”, pomyślała dziewczyna i uśmiechnęła się w myślach „Teraz to na pewno go złapiemy.”
Jej radość nie trwała jednak długo. Tuż obok jej ucha świsnęła strzała. Chybiła o pół cala.
Jo obejrzała się za siebie, nie zwalniając biegu. Centaury galopowały tuż za nią, część z nich rozdzieliła się na dwa skrzydła, chcą zamknąć im drogę ucieczki.
Jej i temu stworzeniu.
„To nie ja jestem celem!”, chciała krzyczeć, ale nie mogła. Z jej pyska wydobyło się tylko głośne warknięcie. Zmiana postaci też nie była dobrym pomysłem. Centaury zwyczajnie zmiażdżyłyby ją kopytami. Co robić?
„Biegnij, Jo”, pomyślała dziewczyna, i wskoczyła w zarośla.
Centaur biegnący na samym przodzie hordy ponownie naciągnął łuk, i wypuścił strzałę. Tym razem nie chybiła. Ból przeszył ucho Jo.
Dziewczyna zaskomlała z bólu.
„Nie jestem celem, na brodę Merlina!”, wrzasnęła wewnątrz, starając się nie upaść. Ze szwankującym jednym uchem nie była w stanie określić dokładnie, jak daleko od niej znajdują się centaury. Przez załzawione oczy widziała jeszcze biegnącą przed sobą postać. Najważniejsze to nie zwolnić. Walczyć do końca, aż wszystko rozstrzygnie się samo.
Ślina kapała jej z pyska, była zmęczona długim pościgiem.
Teraz jeszcze dodatkowo sama musiała uciekać.
*
Severus zamknął za sobą drzwi od biblioteki, i ruszył korytarzem w
stronę Skrzydła. Nie znalazł nic. Miał nadzieję, był niemal pewien że
coś znajdzie. Skoro to coś istniało, musiało być gdzieś wspomniane.
„Magiczne stworzenia”, „Najniebezpieczniejsze i najdziwniejsze zaklęcia i
uroki”, „Historia Zakazanego Lasu”, „Czary nieczyste”… Żadna z tych
książek, jak i inne które oglądał, nie przyniosła mu odpowiedzi na
nurtujące go pytania. Musi wymyślić coś sam. Mimo zmęczenia wiedział, że
jeśli dostatecznie się skupi, rozwiązanie przyjdzie samo. Jego rozmyślania przerwał nagły odgłos wielu kroków, rozlegający się na prostopadle leżącym korytarzu. Chłopak usunął się pod ścianę. Jego sylwetka utonęła w mroku.
Mógł jedynie słuchać, bo gdyby tylko chciał coś zobaczyć, musiałby wyjść z cienia. A wtedy na pewno zostałby zauważony.
- … Moody powiedział, że to jedyne wyjście – mówił pierwszy głos. Severus ze zdziwieniem odkrył, że należy on do McGonagall – Nie wiem jak wy, kochani, ale ja idę. Nie pozwolę krzywdzić moich uczniów.
- Zgadzam się – dodał piskliwy, choć męski głos. Profesor Flitwick. – To podopieczna mojego Domu.
- Sam nie wiem – jeden z głosów wydawał się być niepewny i lekko przestraszony – Zakazany Las… Poza tym jest z Moodym, on nie pozwoli jej skrzywdzić.
- Jak wolisz, Horacy – powiedziała McGonagall. Severus wyczuł jej poirytowanie – Zamknij się w swoim małym, zapyziałym gabinecie i trzęś gaciami ze strachu. Może to ci pomoże w wymyśleniu eliksiru dla panny Evans…
Dalsza część rozmowy utonęła w dźwięku kroków. Po chwili i ich nie było już słychać. Severus wyszedł powoli z ukrycia.
A więc coś w Lesie poszło nie tak. Gdzie teraz podziewał się Dumbledore? On na pewno udzieliłby mu odpowiedzi.
Chłopak ruszył szybkim krokiem w stronę Skrzydła. Nic nie zrobi. Musi czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
*
Jo stanęła. Postać przed nią również. Byli otoczeni przez centaury. Z
każdej możliwej strony. Nie było drogi ucieczki. A każda możliwa
oznaczałaby śmierć.Dziewczyna mogła teraz dokładniej przyjrzeć się dziwnej istocie. Rzeczywiście miała ona proporcje człowieka. Na pierwszy rzut oka różniła się tylko tym, że cała była porośnięta fioletowym futrem. Przyczaiła się teraz, kucnęła, jakby gotowa do skoku. Obracała się sycząc, i niemal panicznie szukając okazji do ucieczki. Z tym, że takiej okazji nie było. I w najbliższym czasie nie będzie.
Centaury celowały w nich strzały, byli teraz bardzo łatwym celem.
Jeden z kopytnych wyszedł do przodu i przemówił donośnym, niskim głosem.
- Nie pachniesz do końca psem – popatrzył na Jo przeszywającym wzrokiem – Ujawnij się!
Joanne warknęła. Jaki miała wybór? Będąc człowiekiem będzie w stanie więcej wyjaśnić.
Kiedy stanęła przed nimi jako zwykła nastolatka, część centaurów opuściło lekko swoje łuki.
- To źrebię – przetoczyły się szepty – Uczennica.
Jednak centaur, chyba dowódca, nakazał im gestem nadal trzymać łuki w górze.
- Co tu robisz, źrebaku? – spytał ostro.
Jo wypuściła powietrze, które wstrzymywała od pewnego czasu.
- To stworzenie – wskazała na fioletową, syczącą istotę – jest niebezpieczne. Zaatakowało jedną z uczennic czarami, których nie znamy. Musimy je schwytać i jak najszybciej zmusić do zdradzenia nam…
- Dosyć! – centaur podszedł bliżej Jo. Dziewczynę przeraziła lekko jego wielkość i potęga, ale zacisnęła zęby i bez mrugnięcia okiem wpatrywała się w ludzkie oblicze centaura – Wtargnęliście na nasz teren. Nie obchodzą mnie powody. Nie są moją sprawą. Zasługujecie na karę tak samo okrutną. Jednakową.
- Nie wysłuchałeś mnie…
- Koniec dyskusji, źrebaku! – krzyknął centaur, lekko wyprowadzony z równowagi – Nie będę nawet brać pod uwagę twojego młodego wieku i braku doświadczenia! Koniec jakichkolwiek odpustów! Karą jest smierć!
Część centaurów ryknęła z zadowoleniem, jednak większa część popatrzyła po sobie niepewna tego, co słyszy.
Na przód wyszła kobieta – centaur.
- To tylko niczego nieświadome dziecko. Nie ma winy w tym, że ścigała to stworzenie by dać zadośćuczynienie za…
- Milcz, Selene!
- … Za krzywdę wyrządzoną przyjacielowi – dokończyła niczym nie zastraszona centaurka – Nie powinna być karana. Jesteś zbyt okrutny, Artagosie.
Centaur odwrócił się do Selene. Dziwny grymas wykrzywił mu twarz.
- Ja dowodzę tym stadem. Nikt nie ma prawa kwestionować moich decyzji.
- Widocznie dowodzisz za długo – powiedziała jego rozmówczyni prowokacyjnie.
Artagos nie powiedział nic więcej.
Uniósł rękę nakazując przygotowanie łuków.
Jo poczuła, jak szumi jej w uchu. Dotknęła dłonią rany. Ciepła krew.
Centaury naciągnęły cięciwy.
Poczuła, jak krew kapie jej na ramię. Kap… Kap… Kap…
Fioletowa istota syknęła, czując zagrożenie.
Jo zacisnęła zęby. Koniec ucieczki. Umrzeć w tak głupi sposób. Przez narwanych centaurów.
Artagos machnął rękę w przód. Strzały poleciały w ich stronę.
*
Wielki orzeł zatoczył krąg nad polaną, po czym poszybował w stronę
Joanne. Rozłożył skrzydła akurat w chwili, kiedy miały dosięgnąć
Krukonki.
*
Jo upadła na ziemię, oślepiona niebieskim blaskiem. Wszystko wokół niej wirowało. Czuła ciepło wokół siebie.„Umarłam”, pomyślała czując, jak opuszczają ją siły „Myślałam, że będzie gorzej”. Po czym zapadła w ciemność.
Pierwsza, pierwsza, pierwszaaa!!! xD
OdpowiedzUsuń„Zakazany Las to miejsce, gdzie mieszkają istoty które trudno jednoznacznie określić.” – taaaa, jaaaasne, ale co to komu przeszkadza ciągać po nim uczniów Hogwartu? Jaki ten Moody nieodpowiedzialny! „Ciemny las bynajmniej nie podnosił jej na duchu, ale chęć znalezienia napastnika, który zaatakował Megg była silniejsza. Poza tym… „Jo, co z ciebie za auror, jeśli boisz się zwykłego lasu?” "To nie jest zwykły las.” – Jo słyszy głosy o.o Co do Smarka…”Wszyscy myślą, że jest głupi.” – Ooo, Megg wszystko słyszy! Jak dobrze, że nie siedziała przy niej Kate. Jeśli Meggie musiałaby słuchać biernie jej paplaniny, to by chyba osiwiała. Jak to sobie wyobraziłam, to aż zaczęłam jej współczuć xd Mają! Dorwali! Haha! Udało się! … Jo, to było bardzo bardzo bardzo głupie. Poza tym, Moody wiedział, że jesteś animagiem? No i wiesz, jeszcze by w Ciebie znowu Hagrid z kuszy strzelił…Patronus Szalonookiegooooo! Cudo *.* O matko, ten fragment o Remusie jest cudowny. O tej jego wewnętrznej walce, o walce ze swą wilkołaczą naturą…. Mówiłam Ci już, że kocham akcję w Twoim opowiadaniu? Te opisy są takie dynamiczne, pełne napięcia, że aż czuć gwizd wiatru w uszach i liście smagające Cię po twarzy, gdy biegniesz za swą zdobyczą (czyli tym czymś, co prawie zadziabało Megg)… To jest świetne, kiedy pogoń przeradza się w równoczesną ucieczkę! I jeszcze znowu tak pięknie to opisujesz, że ma się to normalnie na wyciągnięcie ręki przed oczami…Ej, ale nie zadziabią Cię te centaury, nie? Nie możesz nam teraz kopnąć w kalendarz, Jo D: I tak nawiasem mówiąc, szybko się ten Smark poddał… Ej, to już koniec? Ja chcę więcej! Nie po to wróciłam po 17 dniach, żeby to było takie krótkie ;_;
Usuń