sobota, 5 stycznia 2013

Pełnia part 2

Remus wykrzywił się w spaźmie bólu i opadł na kolana dysząc ciężko. Na jego twarz wstąpił grymas wściekłości i bezradności. Podniósł głowę i przez załzawione oczy spojrzał na swoich przyjaciół.
- Idźcie stąd – powiedział zachrypnięty i ponownie skrzywił się z bólu.
- Dobrze wiesz, że cię nie zostawimy – James popatrzył po przyjaciołach – trzeba go jak najszybciej przetransportować do Wrzeszczącej Chaty.
Joanne kiwnęła głową i w tym samym czasie pod jej nogi potoczyła się buteleczka z eliksirem tojadowym. Ostatnia dawka. Nie wypita.
- Remus, szybko, wypij to! – dziewczyna podeszła do przyjaciela i chciała go dotknąć, ale Syriusz natychmiast chwycił ją za rękę i ociągnął zdecydowanym ruchem.
- Za późno – powiedział.
Remus zaczął się przemieniać. Jego uszy wydłużyły się i nastroszyły. Twarz zaczęła pokrywać szara sierść, oczy powiększyły się nieznacznie i pojaśniały. Nie były już miodowe, tylko żółte. Ogniście żółte. Kiedy podniósł się z kolan, był wyższy. Jego kończyny były o wiele dłuższe, pojawił się ogon. Wilkołak wyprostował łapę, ukazując długie i ostre pazury. W pysku zalśniły kły.
Kiedy zza chmury wyłonił się księżyc, Lunatyk zawył przeciągle i puścił się biegiem w stronę błoni. Jego przyjaciele natychmiast się przemienili i ruszyli za nim.
Jo biegła ramię w ramię z Syriuszem, przed nimi galopował James. Nie wiedziała, dokąd zmierza Remus. Miała tylko nadzieję, że wilkołak nie wpadnie na pomysł, żeby dostać się na teren szkoły. Zastanawiało ją również, czemu Peterowi unieruchomienie wierzby zajęło tak dużo czasu. Przecież to zawsze była kwestia kilkudziesięciu sekund. Tak, zawiedli na całej linii. Dziewczyna przyspieszyła.
Ku zaskoczeniu wszystkich wilkołak nagle zboczył z kursu i skręcił w stronę Zakazanego Lasu. Zatrzymał się na chwilę, powęszył, po czym wbiegł w zarośla. Mimo, że Remus przez ostatni tydzień systematycznie przyjmował eliksir tojadowy, bez ostatniej dawki na nic się to zdało. Był niebezpieczny. I nie rozpoznawał swoich przyjaciół.
Wszyscy troje bez zastanowienia wbiegli do lasu za Lunatykiem. Kiedy tylko się w nim znaleźli, otoczył ich mrok tak ciemny, że dla ludzkiego oka byłby nie do przebicia. Jednak będąc animagiem, a w szczególności psem, nie stanowiło to problemu. Joanne i Syriusz ruszyli przodem, nasłuchując i węsząc wokoło. Było jasne, że nie deptali wilkołakowi po piętach, ale mając jego trop mogli chociaż wiedzieć, dokąd zmierza. W ciszy Zakazanego Lasu ich kroki odbijały się echem, jakby od niewidzialnych ścian. Ich zwierzęce, przyspieczone oddechy wybijały rytm begu. Co jakiś czas powietrze przeszywało wycie.
*
Kate przeklnęła, że nie ma okien z widokiem na błonia. Zerwała się z fotela, kurczowo trzymając pod płaszczem różdżkę i wyszła z dormitorium. Korytarze były puste, wszyscy poszli na kolację. Jedynym, co Kate słyszała, były rozmowy postaci z obrazów. Dziewczyna modliła się w duchu, żeby przy wyjściu nie natknąć się na Filcha. Co prawda jakoś by się wybroniła, ale po co tracić czas?
Puchonka skręciła w wąski korytarz. W jej głowie ciągle rozbrzmiewał krzyk Remusa. Nie mogła znieść myśli, że coś mogło mu się stać. Że cierpi. Że nie chce, aby była przy nim w czasie pełni. Ile cierpienia i niepewności by jej zaoszczędziło czuwanie nad nim z Huncwotami. A tak siedzi bezużyteczna, nie mając wieści co się dzieje, obgryzając paznokcie na samą myśl, że coś poszło nie tak. A tym razem na pewno poszło nie tak, bo inaczej nie słyszałaby Remusa na błoniach. Dziewczyna postanowiła wyjść bocznymi wrotami zachodniej wieży. Rzadko kiedy przechodził tamtędy jakiś uczeń, tym bardziej nauczyciel, czy Filch.
Skręciła pospiesznie w prawo i niespodziewanie zderzyła się z kimś. Odbiła się z całej siły od potężnej postaci i upadła na ziemię. Zła jak Jadowita Tentakula spojrzała w górę.
- Uważaj, jak… – nie skończyła, bo osobą na którą wpadła, okazał się – Eee… Dobry wieczór, profesorze Moody.
Szalonooki spojrzał na nią z góry, i chociaż jego twarz nie zdradziła zdziwienia, zrobił to głos.
- Swing…
- Sting, proszę pana – Kate podniosła się, otrzepując szatę.
- Sting – Moody wyraźnie się gdzieś spieszył – powinnaś być na kolacji. Panna Evans tam na ciebie czeka.
Puchonka pokiwała energicznie głową.
- Właśnie tam idę.
Moody spojrzał na nią zdrowym okiem, lecz to magiczne było już chyba za drzwiami.
- No to leć.
Poprawił płaszcz i ruszył w swoją stronę. Kate udała, że skręca w kierunku Wielkiej Sali, ale kiedy tylko ułyszała że wrota się zamykają, zatrzymała się. Nie chcąc ryzykować, że Moody ją usłyszy, bądź (nie daj Hogwart) zobaczy magicznym okiem, poczekała jeszcze dwie minuty, i dopiero wtedy wyszła na błonia. Było już bardzo ciemno, księżyc wyszedł zza chmury i oświetlił twarz dziewczyny. Puchonka rozejrzała się wokoło uważnie, nie dostrzegła jednak nic nadzwyczajnego. Tafla jeziora była gładka niczym lustro, małe świetliki latały nad krzakiem z jeżynami, świerszcze wygrywały cykającą melodię, gdzieś zahukała sowa. Było spokojnie i cicho. Kate przymknęła oczy. Za cicho. Jeszcze raz popatrzyła uważnie po błoniach. I wtedy niespodziewanie odnalazła źródło ciszy: Bijąca Wierzba był nieruchoma.
Dziewczyna ruszyła szybkim krokiem w stronę drzewa. Dlaczego zostawili przesuniętą dźwignię? To nie było normalne. Kiedy Puchonka postawiła następny krok, poślizgnęła się niespodziewanie na czymś małym i upadła na trawę.
- Do cholery, ile razy jeszcze się dziś przewrócę?! – warknęła do siebie i popatrzyła w dół. Pod jej butem zalśnił mały, fioletowy flakonik z jakąś miksturą w środku. Kiedy go podniosła, dotarło do niej co trzyma w dłoni.
- Eliksir Remusa…
*
Meggie pożegnała Severusa przy obrazie Grubej Damy.
- Hasło? – spytała Gruba Dama protekcjonalnym tonem.
- Krem Czekoladowy – Gryfonka przeszła przez dziurę pod portretem, odwracając się jeszcze, by pomachać Severusowi, po czym zniknęła w dormitoium.
Chłopak stał jeszcze chwilę, wpatrując się w miejsce gdzie przed chwilą stała Meggie.
- Wiesz, chłopcze – Gruba Dama spojrzała na swoje paznokcie i lekceważącym tonem zwróciła się do Severusa – jeszcze nigdy w historii Hogwartu nie udało się połączyc Gryfona ze Ślizgonem.
- Słucham? – Severus uniósł brwi i spojrzał na rozmówczynię. Ta jednak nie wydawała się zbyt zainteresowana dalszą rozmową, więc chłopak odwrócił się i odszedł.
- Historia się zmienia – mruknął cicho i na zakręcie jeszcze raz zerknął przez ramię, czy aby Meggie o czymś nie zapomniała. Z westchnieniem rozczarowania udał się schodami do lochów.
*
Syriusz był coraz bardziej zasapany. Biegli już przynajmniej pół godziny bez przerwy, a Remus nadal się nie zatrzymywał. Łapa słyszał przyspieszone oddechy swoich przyjaciół, ale wiedział, że żadne z nich nie stanie. Nie mogli zostawić Lunatyka samego. Nie wypił ostatniej dawki eliksiru, był zagrożeniem za równo dla innych, jak i dla siebie.
Nagle trop gwałtownie skręcił. Nie minęły trzy minuty, a trójka przyjaciół wybiegła za otwartą polanę, na której środku stał Remus pod postacią wilkołaka. Chyba odpoczywał. James wyszedł na przód, jakby chciał ochronić pozostałych w razie ewentualnego niebezpieczeństwa. Nagle zza drzew na przeciwko nich wyłoniła się wielka, przysadzista postać. Znajoma postać.
- Cholibka, ogromne z ciebie bydlę – szepnęła cicho, ale to wystarczyło, żeby przyciągnąć niechcący uwagę wilkołaka, który zwrócił łeb w stronę Hagrida. To były ułamki sekund. Wszystko stało się niezwykle szybko. Remus z głośnym wyciem skoczył ku gajowemu, obnażając ostre zęby. Joanne ruszyła na pomoc Hagridowi, nie zauważając jak ten naciąga kuszę. Na nic zdało się ostrzegawcze szczekanie Syriusza. Wskoczyła na Remusa i powaliła go na ziemię. Nie wiedziała, co robić. Nie potrafiła go skrzywdzić. Wiedziała, że chłopak nie jest sobą i prawdopodobnie nie miałby problemu z rozszarpaniem jej, jednak ona nie chciała używać siły przeciw niemu. W tej chwili kontrolę nad sytuacją przejęli Syriusz i James. Dziewczyna odskoczyła od przyjaciół i nagle usłyszała głośny świst. Jak w zwolnionym tempie widziała strzałę pędzącą wprost ku niej. Ujrzała rozgorączkowaną twarz Hagida, który przecież nic nie wie o jej animagii.
Poczuła, jak zimny metal przeszywa skórę jej brzucha niczym nóż pergamin.
Usłyszała, jak jakiś zachrypnięty, twardy głos krzyczy „Drętwota” i Hagrid w jednej chwili przewraca się z łoskotem.
Upadła na ziemię.
Nie była już psem, ale na powrót człowiekiem. Chwyciła obiema rękoma strzałę i szarpnęła. Zabolało. Cholernie zabolało. Jo syknęła, kiedy ktoś wziął ją na ręce. Głosy, mnóstwo głosów. Jeden krzyczy, inny rzuca zaklęcia. Otaczały ją szepty i okrzyki za razem. Tętet kopyt, ale nie jednych, tylko wielu. Bardzo wielu. Pamiętała szare oczy. Oczy Syriusza. 
*
Kate zaprowadziła Petera do skrzydła szpitalnego. Więc nie wszystko się udało. Glizdek pobiegł do Bijącej Wierzby, aby ją unieruchomić, ale akurat wtedy drzewo poczuło czyjąś obecność. Dla dalekiego obserwatora był to nieznaczny ruch, ale wystarczył słaby cios, i szczurek leżał krwawiąc pod wierzbą. Wszystko go bolało, w końcu kiedy takie małe ciałko zostanie przygniecione gałęzią do ziemi, raczej nie wygląda to dobrze. Wiedział jednak, jak ważne jest jego zadanie, więc podczołgał się do konara i dopiero wtedy przesunął dźwignię. Kręciło mu się w głowie, ale był pewien że wycie wilka nie było tylko wymysłem jego wyobraźni. Rzeczywiście, Hunctwoci nie doszli w końcu do Wierzby, a on zemdlał.
- Dobrze, że mnie znalazłaś – zakończył swoją opowieść Peter – Gdyby nie to…
- Pani Pomfrey! – rozległ się krzyk na korytarzu. Kate rozpoznała w nim głos James’a – Pani Pomfrey!
Dziewczyna wstała zaniepokojona. Skoro James nie jest z Remusem, to co się stało?
- Dajcie ją tutaj – pielęgniarka weszła do sali z łóżkami i wskazała pospiesznie jedno z nich – zobaczymy, co uda się zrobić.
Wtedy Kate ujrzała coś, czego wolałaby nigdy nie oglądać:Syriusz niósł na rękach zakrwawioną Joanne. Dziewczyna była blada na twarzy, powieki miała na wpół przymknięte, a przód bluzki był cały czerwony od krwi.
- Nieprzytomna. Strzałę wyjęliśmy – powiedział pospiesznie profesor Moody – potrzebujemy teraz maści…
- Wiem, profesorze, co trzeba zrobić – powiedziała krótko i stanowczo Pomfrey, nawet jeśli nie miała zielonego pojęcia, skąd wzięła się ta cała strzała i dlaczego Krukonka miałaby być nią przebita – Teraz proszę o opuszczenie sali.
Moody sarknął i niechętnie odszedł od łóżka, posyłając ostatnie spojrzenie na swoją uczennicę. Trzeba ją uratować. Nie można pozwolić, aby tak dobrze zapowiadający się auror umarł przez jedną, głupią strzałę. Szalonooki zamyślił się, po czym ruszył w stonę gabinetu profesora Slughorna.
- Wyjdźcie z sali – powtórzyła Pomfrey do Syriusza i James’a. Rogacz pociągnął przyjaciela w stronę wyjścia, Kate wyszła za nimi. Peter nie wiedział, czy ma zostać czy iść. Ostatecznie wyszedł z łóżka i krzywiąc się z bólu z powodu jego obrażeń po cichu ruszył w stronę wyjścia.
- A pan gdzie, panie Pettigrew? – pielęgniarka nawet nie obejrzała się na niego – Do łóżka!
Zrezygnowany chłopak wrócił na swoje posłanie i usiadł, krzyżując ręce na piersi. 

1 komentarz:

  1. Oooooooooooooooow! Wasior, przechodzisz samą siebie!”(…)przed nimi galopował James.” – ja wiem, że to nie jest śmieszne, ale Jo z Syriuszem biegli, a galopujący James.. Przepraszam, nie mogę przestać chichotać xD Tak pięknie przedstawiłaś Petera! I jego wersja wydarzeń… Oj, oj, oj! Cudo!Nie lubię Moody’ego :<
    [oj, chyba ucięło część komentarza na onecie, nie wiem co było dalej...]

    OdpowiedzUsuń