poniedziałek, 24 czerwca 2013

Szczęście

Joanne wyrzuciła kafla daleko przed siebie patrząc, jak szybuje wprost w ręce drugiego ścigającego z jej drużyny, Jasona. Pomijając fakt, że grali w totalnie niesprzyjających warunkach pogodowych, nie był to najlepszy mecz w jej karierze. Dopiero przed tygodniem znalazła nowego pałkarza, który nie wysyłał tłuczków w stronę zawodników własnej drużyny. Był całkiem dobry. Brakowało mu jednak doświadczenia w grze, pod ciągłą presją przeciwnika i świadomością, że odpowiada za bezpieczeństwo całej drużyny. Dodatkowym zmartwieniem była też gra bez Marcusa, który z powodu kontuzji miał zwolnienie na cały najbliższy miesiąc. Jego nieobecność była aż za bardzo widoczna, ponieważ zastępczy obrońca sprawiał wrażenie, jakby pierwszy raz wsiadł na miotłę.
Jo zrobiła unik przed tłuczkiem i pomknęła w stronę Jasona, który miał na ogonie dwóch Ślizgonów. Podleciała do kolegi od dołu i zanim ktokolwiek się spostrzegł, miała piłkę pod pachą. Zrobiła gwałtowny zwrot i poszybowała w strone przeciwnych pętli. Koło ucha śmignął jej tłuczek, ale nie przejęła się. Gorzej już nie będzie. Jeśli jej szukająca nie znajdzie znicza, będzie po meczu.
Krukonka bez problemu wyminęła obrońcę i wpakowała mu kafla do najwyższej pętli. Granatowo-szare trybuny zaryczały, a cyferka na wielkiej, miedzianej tablicy wskoczyła na 60 punktów dla Krukonów. Jo przeczesała palcami mokre od deszczu włosy i poszybowała w stronę Jasona.
*
Syriusz obserwował Jo przez omnikulary. Mimo trudnej pogody dawała jakoś radę utrzymywać stały poziom gry. Ale sama Jo nie wygra meczu. Popatrzył na szukającą

Ravenclaw. Okrążała powoli boisko wypatrując złotej piłeczki, ale nie szło jej zbyt dobrze. Gryfon pamiętał ją z widzenia, była w grupce dziewcząt, które chichotały zalotnie na jego widok. Zacisnął usta. Kiedyś lubił, jak tak było. Miał wieniec wielbicielek, które uśmiechały się do niego, rzucały nieśmiałe spojrzenia i wysyłały czekoladki z eliksirami miłości. Teraz nie robiło to na nim wrażenia. Zależało mu na uwadze tylko jednej uczennicy.
Po tłumie przetoczył się okrzyk przerażenia i Syriusz natychmiast spojrzał przez wskazywane przez ludzi miejsce. E, to tylko jakiś Ślizgon.
- Łapa, wszędzie cię szukałem - James klepnął przyjaciela w plecy, jak tylko znalazł się przy nim - Jak tam? Jo wygrywa?
- Remisują ciągle. Ta ruda nie widzi znicza - powiedział Syriusz i westchnął - A jak twój areszt u Filcha?
Rogacz wzruszył ramionami i odgryzł duży kawałek jabłka.
- Polerowałem popiersie Huberta Okrutnego w lochach. Wiedziałeś, że jak rzuca się na niego "chłoszczyść", to zarasta cały pleśnią?
- Tak, miesiąc temu też go szorowałem.
Przyjaciele westchnęli jednocześnie i popatrzyli na szukającą Ravenclaw.
- Co ona stoi?
- Wisi.
- Co ona wisi?
- Nie wiem.
Rzeczywiście dziewczyna przestała okrążać boisko i zawisła bezczynnie nad samym jego środkiem.
- Czyżby Fox widziała znicza? - spytał Garry - komentator (Syriusz wydał z siebie coś na podobieństwo "On znowu tu?"). Po trybunach przemknął cichy pomruk - Czy widzi znicza?
Łapa i Rogacz popatrzyli na Krukonkę.
- Ma raczej minę jakby miała zwymiotować - rzucił James i ledwo minął się z prawdą. W jednej chwili rudowłosa siedziała na miotle, zaraz potem skuliła się gwałtownie i spadła w dół.
- Aresto momentum! - krzyknął ktoś z loży nauczycieli. W ostatniej chwili. Ciało Krukonki opadło na ziemię, miotła spadła tuż obok. Na trybunach zaległa cisza.
- Fox spada z miotły! - odezwał się Garry zachrypniętym głosem.
- Jakbym nie zauważył - sarknął Łapa. Joanne natychmiast podleciała do Hooch, która gwizdkiem zarządziła przerwę. Syriusz zobaczył, jak Jo biegnie do swojej szukającej. Pani Pomfrey zeszła z trybunów i również udała się w kierunku poszkodowanej. Po szybkich oględzinach ciało Fox wzniosło się w powietrze i kierowane różdżką pielęgniarki skierowało się  stronę zamku.
- Wydaje się, że mecz będzie trwał dalej do czasu, aż szukający Slytherinu złapie znicza. Krukoni są już bardzo osłabieni, bez szukającego nie mają szans na wygraną. Kapitam drużyny Krukonów może grać dalej, lub może podjąć decyzję o zakończeniu meczu kapitulacją. Co oczywiście byłoby zupełnie nie w stylu Fly... Przepraszam pani profesor, nie powinienem być stronniczy. Chwila, chwila! Czy to nie znicz?
Trybuny znowu odżyły, uczniowie zaczęli rozglądać się wkoło. Gracze wznieśli się na miotłach w gotowości.
- Złoty Znicz! Nie wierzę! - Garry wrzasnął tak głośno, że Łapie aż zatkało się ucho - Tak! Pani Hooch! Fox ma znicza!
Krukoni zawyli z radości, kiedy Hooch podeszła do nieprzytomnej szukającej i wyplątała z jej włosów złotą piłeczkę. Podniosła ją wysoko.
- Krukoni wygrywają! - krzyknęła i mocno dmuchnęła w gwizdek, kończąc mecz. Na Ślizgońskich lożach podniósł się gwizd niezadowolenia - A Ślizgoni zaraz dostaną zakaz wstępu na mecze Quidditcha do końca semestru!
*
- Co to za wygrana, kiedy rudej Znicz wplątał się w kłaki, jak spadała z miotły?! - kapitan Ślizgonów, Ambrey, podbiegł do Jo wymachując rękami wkoło głowy - Żądam powtórzenia meczu!
Krukonka ściągnęła spokojnie rękawice i wsadziła je za pasek.
- Idź do Hooch ze swoimi pretensjami. Fox może nie złapała Znicza własnoręcznie, ale liczy się ostateczny wynik. Znasz regulamin Quidditcha, kapitanie?
Chłopak wyszczerzył zęby w złości.
- A więc jest tam napisane, że aby zakończyć mecz, jeden z szukających musi być "w posiadaniu" Złotego Znicza. Rozumiesz? "W posiadaniu".
Ambrey zacisnął usta, aż zrobiły się blade. Popchnął Jo ramieniem i skierował się do Hooch.
Krukonka wzruszyła ramionami i odgarnęła mokrą grzywkę z czoła. Dobrze, że chociaż przestało padać, pomyślała. Ruszyła w kierunku szatni, przebijając się przez wiwatujący tłum swoich domowników. Poklepywali ją po plecach i gratulowali, jakby już wygrali Puchar Quidditcha w klasyfikacji końcowej. Jo dziękowała i uśmiechała się w odpowiedzi, powtarzając, że jeszcze dużo przed nimi.
- Chyba spotkamy się w finale, Jo - coś podeszło i objęło ją ramieniem - Mam nadzieję, że zadowoli cię drugie miejsce.
Krukonka usmiechnęła się do Syriusza.
- Nie zadowoli, dlatego mamy zamiar zdobyć Puchar.
Łapa zaśmiał się. Do przyjaciół przyłączył się James.
- Idziemy do Hogsmeade po obiedzie? - spytał i zarzucił rękę na drugie ramię Jo - Skończyły mi się Wydmuszki-Wybuszki, a poza tym trzeba uczcić nasz wspólny, przyszły finał Quidditcha.
- Chciałabym - Krukonka uwolniła się spod ramion przyjaciół - Ale muszę teraz iść do Skrzydła zobaczyć, jak się ma moja szukająca, poza tym Łapa - popatrzyła na Gryfona - dziś Klub Ślimaka.
Syriusz walnął się w czoło.
- Rany, na Rogogona zapomniałem!
- Też bym chciała zapomnieć - powiedziała z przekąsem dziewczyna - Ale James, chętnie urwiemy się wcześniej z tego spotkania, prawda?
Łapa pokiwał energicznie głową.
- A co z Megg? - spytał po chwili - Dziś wyjdzie z nami? Dawno nigdzie nie byliśmy wszyscy razem.
Joanne zacisnęła usta. Obiecała, że nic nikomu nie powie. Nie powie o Severusie.
- Zobaczymy, spytam ją, ale wiecie, że musi trochę nadrobić. Wieczory spędza głównie w Bibliotece lub...
- ... Lub w dormitorium - dokończył za nią James i pokazał Mapę - Wiemy. Ale mogłaby raz zrobić sobie przerwę.
Krukonka wzruszyła ramionami.
- No nic, spytam ją. Tymczasem, chłopaki, do obiadu.
Dziewczyna odwróciła się i ruszyła w stronę zamku, zanim którykolwiek z Gryfonów zdążył zadać kolejne niewygodne pytanie.
- Założymy się, co stało się Megg?
- Dobra - James dziarsko wyciągnął przed siebie dłoń - Jaka jest twoja propozycja?
*
Kate siedziała przy stole i leniwie rozgniatała widelcem ziemniaki. Meggie nie ma na obiedzie. Znowu. Czy ma jej wysyłać sowę z zaproszeniem? Jej spojrzenie powędrowało do Severusa. "Wstrętny Smark", myślała, patrżac nienawistnie na Ślizgona. Nigdy nie miała do niego wystarczającego zaufania, szczerze mówiąc nie podobała jej się zażyłość między Megg, a nim. No ale jako przyjaciółka musiała siedzieć cicho i akceptować wybory Meggie. Nawet takie niewypalone.
- Kochanie - obok Puchonki usiadł Remus i pocałował ją w policzek. Kiedy ta nie zareagowała, nie odrywając wzroku od stołu Ślizgonów, chłopak popatrzył na dziewczynę z niepokojem.
- Co robisz?
- Dziabam ziemniaczki - powiedziała, wpatrując się nadal w jeden punkt. Remus spojrzał na talerz Kate i zmarszczył brwi. Jej ręka bez pośpiechu rozgniatała na talerzu jedzenie, które raczej nie potrzebowało juz więcej rozdrabniania.
- Dziabasz ziemniaczki... Wszystko w porządku?
Puchonka zacisnęła usta. Jak on w ogóle śmie siedzieć na Wielkiej Sali? Powinien zaszyć się w lochach ze swoim kociołkiem i łojem we włosach, i gotować sobie wywary na trądzik. Nie dziwne jest, że Meggie przychodzi na obiad dopiero jak wszyscy wychodzą. Też nie chciałabym oglądać tej dwulicowej, bladej mordy...
- Pamiętasz, że dziś Klub Ślimaka?
I w ogóle to mógłby nie zgrywać obrażonego królewicza. Naopowiadał Meggie takich rzeczy, że gdyby były tam z Jo, to nigdy więcej nie wystawiłby nogi poza swoje dormitorium. Najpierw daje znaki, pokazuje swoje zainteresowanie (choć w dość kaleczny sposób), a wiadomo jaka jest Megg. Mógłby przewidzieć, głupi osioł, że rozstanie zaboli bardziej, niż jakaś tam złamana noga.
- To widzimy się przed Klubem - Remus wstał od stołu - Cześć.
- Cześć - odpowiedziała Puchonka i zmarszczyła brwi. Odwróciła się, ale Remus był już daleko. Popatrzyła na swój rozgnieciony obiad. Czy właśnie spławiła własnego chłopaka?
*
Meggie zapięła zamek przy spódnicy, poprawiła krawat i wzięła głęboki oddech. Jo ma rację. Nie ma co siedzieć, trzeba stawić czoło tej całej sytuacji. Długo zbierała się w sobie, nie do końca dochodziło do niej, co właściwie Sev miał na myśli. Ale przez ostatnie kilka dni nie dostała od niego sowy, nie rozmawiał z nią. Skoro on uważa to za koniec, to niech tak zostanie. Dla niej to będzie początek czegoś nowego.Z takim pozytywnym nastawieniem wyszła z Pokoju Wspólnego i doszła korytarzem do Wielkiej Sali. Stanęła przed drzwiami i zacisnęła usta. "Pamiętaj, co mówiła Jo. Musisz wyglądać normalnie i wesoło. Niech zobaczy, że radzisz sobie bez niego."
*
Syriusz aż zachłysnął się sokiem pomarańczowym, kiedy zobaczył Meggie.
- Megg! Jednak twojego ciała nie zjadła wygłodniała Śmierciotula* - powiedział uradowany i wyciągnął dłoń w stronę Jamesa - Galeon dla mnie.
Rogacz dał monetę przyjacielowi, i uśmiechnął się przebiegle.
- To również nie było Nundu**, Łapa - powiedział - Galeon mój.
Syriusz oddał chłopakowi monetę.
- Ale Megg nie została również spetryfikowana przez Bazyliszka.
Galeon powędrował do dłoni Łapy.
- Atak zaczarowanego tłuczka też się nie sprawdził.
Moneta znalazła się u Jamesa.
- Nikt nie dolał Meggie do napoju Eliksiru Skurczającego.
- Ale też nie dolał Wywaru Żywej Śmierci.
- Meggie nie upiła się Piwem Miodowym.
- I nie dostała szlabanu od McGonagall.
Syriusz zapatrzył się na Galeona na dłoni Jamesa i zmarszczył brwi.
- Czyli wyszło na jedno.
Megg walnęła chłopaka w ramię i usiadła przy stole.
- Pogrzało cię, Black? Myślisz, że tak łatwo mnie zabić?
- Wątpię - powiedział flagmatycznie Gryfon i posłał koleżance ponure spojrzenie, która zmrużyła oczy i chwyciła kubek kawy, który pojawił się przed nią.
Kiedy połknęła pierwszy łyk napoju, ktoś walnął ją w plecy tak, że aż się zakrztusiła.
- Joanne! - warknęła - Robisz się przez Syriusza coraz brutalniejsza.
- Kto z kim przystaje, takim się staje - powiedziała wesoło Krukonka, a widząc zdziwione spojrzenia Łapy i Jamesa dodała - Takie mugolskie przysłowie.
Usiadła po prawej stronie przyjaciółki i pogrążyły się w rozmowie.
Do stołu dosiadła się Lily, zaczepnie ciągnąć Jamesa za ucho.
- Witam panie i panów - uśmiechnęła się - Jak tam kreacje przed Ślimakiem?
Jo westchnęła zrezygnowana.
- Niedobrze - powiedziała - Nie wiem, jaki krawat ubierze mój partner.
Ruda zaśmiała się i mrugnęła do Łapy.
- Oj, kochany, musisz coś zasugerować.
Meggie dopiła kawę i odstawiła kubek na stół.
Gdyby był Severus, poszłaby na Ślimaka. Choć to były nudne spotkania, lubiła, jak Jo za wszelką cenę chce być cierpliwa, James nieudolnie prawi Lily komplementy, Remus z Kate rzucają wspólnie ukradkowe spojrzenia na drzwi. Nawet jej się podobały wygłupy Syriusza (choć nigdy nikomu tego nie powie).
Joanne szturchnęła Gryfonkę w ramię, przerywając jej rozmyślania.
- Meggie, zgadzasz się?
Dziewczyna pokręciła głową roztargniona.
- Na co?
- Dajcie jej więcej kawy - zażartował Syriusz - Jo, powiedz Megg o wszystkim. Widzimy się pod zegarem kwadrans przed siedemnastą.
Krukonka pokiwała głową i dokończyła krakersa.
Kiedy James, Lily i Syriusz zniknęli w tłumie innych Gryfonów wychodzących z Wielkiej Sali, Meggie odetchnęła i spuściła głowę.
- Jest tu ciągle?
Jo odwróciła się dyskretnie.
- Nie.
Posiłki powoli znikały ze stołów, Skrzaty zabierały się za sprzątanie po obiedzie.
- Idziemy? Jeszcze dwie Historie Magii przed nami.
Meggie kiwnęła głową i uśmiechnęła się.
- A co miałaś mi przekazać?
*
Joanne uśmiechała się do Slughorna, gryząc powoli kandyzowanego ananasa.
- Tak, panie profesorze, to było zatrucie pokarmowe. Fox jest niesamowitym Szukającym, choć dopiero trzeciorocznym...
- A jak twoi rodzice? Będę miał interes do twojego ojca, w sprawie rzeźbionego fotela, który ostatnio nabyłem. Trzeba by go trochę... Odnowić. A nie ufam nikomu bardziej, niż panu Gregory'emu.
Joanne pokiwała głową i uśmiechnęła się szeroko.
- Miło to słyszeć...
- Panie Sturgess, a jak idzie pana matce nowa działalność na ulicy Pokątnej?
Jo odetchnęła i rozluźniła policzki. Od uśmiechania bolała ją twarz, więc zrzuciła widelec na ziemię, i pod stołem szybko rozmasowała szczękę. Popatrzyła na zegar. Jeszcze godzina.
Kate wygładziła sukienkę i popatrzyła na Joanne. Już trzeci raz spada jej widelec. I to raczej nie przez jej niezradność.
- Panno Sting - Slughorn popatrzył na Puchonkę uśmiechnięty - Cóż dziś taka roztargniona? Muszę pochwalić cię dzisiaj za twoje zaangażowanie na eliksirach. Mało kto potrafi uwarzyć tak doskonały Eliksir Twarzozmienny.
Dziewczyna uśmiechnęła się i lekko uniosła głowę (Megg śmiałaby się, że wszyscy z Blacków tak mają).
- Dziękuję profesorze, podpatrywałam trochę od Lily - powiedziała i mrugnęła do rudowłosej. Slughorn zaśmiał się.
- No właśnie, coś było podejrzanego w tym nagłym sukcesie.
Uczniowie zarechotali w odpowiedzi, raczej bardziej z grzeczności, niż z rozbawienia. Syriusz wstał od stołu.
- Myślę, że czas uzupełnić zapas Kremowego Piwa, profesorze.
Nauczyciel pokiwał głową i popatrzył na Jamesa.
- Załatwicie to, panowie? Zajmuje wam to zwykle szybciej, niż można przypuszczać. Jakbyście znali jakieś tajne przejścia w Hogwarcie - zachichotał, po czym wrócił do rozmowy z Kate.
*
Meggie siedziała na błoniach, i choć było to zakazane o tej porze, nigdy jeszcze nie została przyłapana. A robi tak od sześciu lat.
Jezioro było spokojne, co jakiś czas mignął gdzieś ogon jakiegoś trytona wywołując maleńkie rysy na tafli wody. Bijąca Wierzba trwała w bezruchu, choć wiadome było, że wystarczy jeden szmer i zaraz się obudzi.
Joanne zaproponowała, że zaraz po Ślimaku wymkną się do Hogsmeade. Siostra Rosmerty brała dziś ślub z pewnym czarodziejem, który pracował w Ministerstwie Magii w Departamencie Transportu Magicznego, i zostali zaproszeni na wesele. Megg dawno nie była na weselu, nie wiedziała za bardzo jak się ubrać, ale kilka zaklęć zaczerpniętych z "Jak przetransmutować pidżamę w suknię balową", i miała na sobie ładną, dość elegancką sukienkę w groszki. Uśmiechnęła się i oparła brodę na kolanach. Brakowało jej go. Choć nie chciała o tym myśleć, jakoś samo wpadało w głowę i nie chciało wyjść. Gdyby siedział obok, pewnie powiedziałby, że ładnie wygląda, spuściłby głowę i zająknął coś o bezchmurnej nocy. Ona pochwaliłaby mu się, że przetransmutowała w tą sukienkę starą bluzę z kapturem, a na eliksirach uwarzyła sama Eliksir Senności.
Ale nie ma go tu.
Bywały chwile, że czuła, że daje sobie radę. Teraz jednak, kiedy siedziała sama, jej myśli zajmował tylko on.
Severus.
Nagle coś musnęło jej czoło. Podniosła głowę. Malutka karteczka fruwała nad nią, jakby prosząc o otwarcie. Dziewczyna chwyciła przesyłkę.
"Megg, czekamy koło przejścia przy Głowie Brutusa Szalonego. Korytarz bezpieczny. Łapa."
"To jest popiersie, idioto", pomyślała dziewczyna i wstała. Otrzepawszy sukienkę, udała się do zamku.
*
Severus widział, jak siedziała pod drzewem i rozmyślała. Nie widział, czy płacze. Czy myśli o nim?
Nie. Głupek. Pewnie już zapomniała.
Chłopak zacisnął usta. Miał ochotę krzyknąć do niej, ta jak kiedyś, gdy widywał ją pod tym drzewem. Odkąd pamiętał, siadywała tam. Już w pierwszej klasie, kiedy pokazał jej to miejsce w tajemnicy, stało się ono dla niej miejscem, gdzie zawsze w końcu się spotykali. Ona czekała tam na niego, on czekał tam na nią. A teraz? Teraz siedzi tam sama. I on, jak bardzo by chciał, to nie podejdzie do niej. Nie tym razem.
Ciągle jednak widział przed oczami jej przerażenie i zdziwienie, kiedy rozmawiali ze sobą po raz ostatni. Wciąż słyszał jej drżący głos. Czuł niespokojny oddech gdy wiedziała, że coś jest nie tak. Od kilku dni obserwował ją i nie zauważył, by się uśmiechała. Kiedy wchodziła do Biblioteki, nie biegała wesoło od półki do półki, szukając czegoś, czego jeszcze nie czytała. Na eliksirach nie rozmawiała ze sobą pod nosem, powtarzając po kolei wszystkie składniki. Nawet do Wielkiej Sali wchodziła dopiero wtedy, gdy on już dawno powinien skończyć jeść.
Unikała go.
Severus spuścił głowę.
"Idź do niej", przemknęło mu przez głowę. Podniósł wzrok na błonia. "Siedzi sama. A co jeśli czeka wierząc, że w końcu się zjawisz? Jak zawsze?"
Ślizgon uniósł lekko brodę. On też nie umie bez niej wytrzymać.
I właśnie wtedy, gdy chciał ruszyć w jej stronę, Megg podniosła się i ruszyła w przeciwnym kierunku, w stronę drugiego wejścia do zamku.
Severus oparł czoło na dłoni. Za późno. Za późno na wszystko.
*
- Za późno na takie rzeczy - powiedziała Jo, popijając kolejną kolejkę wódki Charliego Charta - Kiedy robi się wzwód... Znaczy się zwód, to nie ma czasu myśleć o tym, co mogło się zrobić wcześniej.
Wuj Anders się zaśmiał i łyknął zdrowo z kieliszka. Syriusz zawtórował mu śmiechem.
- A panna tańczyć umie? - spytał staruszek, wstając chwiejnie z krzesła - Zapraszam do tańca!
Krukonka odstawiła kieliszek i kiwnęła głową.
- Umiem!
Syriusz śmiał się widząc, jak Jo stara się utrzymać prosto, jednocześnie podtrzymując wuja w pionie, żeby starszy pan nie wylądował twarzą w likierze orzechowym.
Kate grała z paroma innymi gośćmi w Magiczne Bierki, wygrywając prawie każde rozdanie. Remus jakkolwiek by nie próbował, nie mógł jej pokonać. Za każdą przegraną wypijało się kieliszek czerwonego wina, dlatego też Puchonka trzymała się dość dobrze. Lily i James kiwali się w kącie w rytm muzyki, choć żadne z nch raczej nie miało pamiętać tego następnego dnia.
Megg wyszła na balkon, żeby trochę odetchnąć. W sali było bardzo duszno, na szczęście nocne powietrze orzeźwiło ją trochę. Kręciło jej się w głowie, próbowała prawie wszystkich drinków, którymi była częstowana. Głupio było odmawiać młodej parze.
- Zmęczona? - zagadał ją ktoś niespodziewanie. Odwróciła się.
- Trochę. Znamy się?
Obok niej oparł się o barierkę młody chłopak, nie starszy niż dwudziestoletni.
- Raczej nie - uśmiechnął się i wyciągnął rękę - Jonathan.
Gryfonka zmarszczyła brwi i uścisnęła dłoń nieznajomego. W świetle świec zapalonych na tarasie zauważyła, że ma on blond włosy i małe, sympatyczne oczy. Przy uśmiechu skóra wokół nich marszczyła się, tworząc urocze zmarszczki.
- Meggie.
*
Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Nigdy nie stoimy w bezruchu. Chwilami, kiedy wydaje nam się, że jesteśmy szczęśliwi, wydarzenia udowadniają nam, że to nieprawda. Szczęście jest bowiem ulotne, lecz niejednorazowe. Każdy dzień może przynieść nowe doświadczenia, której jeśli są miłe, są nazwane "szczęściem".

*Śmierciotula (ang. Lethifold) – rzadko spotykane stworzenia, żyjące tylko w tropikalnym klimacie. Z wyglądu przypominają czarną pelerynę grubości około pół cala, a nocą sunie po ziemi. Jedynym znanym czarodziejom zaklęciem odpędzającym śmierciotulę jest Patronus. Nie da się ustalić liczby ofiar śmierciotuli, gdyż atakuje śpiących czarodziejów i spożywa swą ofiarę w jej własnym łóżku. Nie pozostawia po sobie ani swoim posiłku żadnych śladów. Z racji tego, że atakowani są śpiący – nie są w stanie rzucić odpowiedniego zaklęcia. Jedyny czarodziej, który przeżył atak śmierciotuli, Flavius Belby, trafił z tej racji na jedną z kart sławnych czarodziejów i czarownic.

** Nundu – najgroźniejsze stworzenie na świecie. Wschodnioafrykański, gigantyczny, brązowo czarny lampart, który potrafi mimo swych rozmiarów poruszać się bezszelestnie. Jego oddech sprowadza zarazę, mogącą zabić całą wioskę. Niewiele o nim wiadomo, bo nigdy nie został pokonany przez grupę liczącą mniej niż stu czarodziei.