- Słuchajcie – dziewczyna wyprostowała się, spoglądając uważnie po twarzach graczy – To tylko mecz pokazowy. Grajmy tak, aby sprawiało nam to przyjemność. Nie liczy się tutaj wygrana, potraktujmy to jako trening przed decydującymi rozgrywkami. Czy to jest jasne? – Krukonka starała się przybrać rozluźniony wyraz twarzy, i chyba udało jej się nieco uspokoić drużynę. Sama jednak biła się wewnątrz z myślami, czy na pewno wszystko pójdzie mniej więcej zgodnie z taktyką. Nadeszła chwila prawdy. Czy sprawdza się jako kapitan Krukonów? Czy naprawdę nadaje się na to stanowisko?
Z minuty na minutę wrzask i szum na trybunach robił się coraz głośniejszy. Zbliżała się godzina rozpoczęcia meczu.
- Joanne – niespodziewanie przy boku dziewczyny stanął Marcus.
- Słucham.
Chłopak chwycił Krukonkę w objęcia, zanim zdążyła zaprotestować.
- Myślę, że jesteś naprawdę świetnym kapitanem. Nie martw się tym.
Jo zastygła zaskoczona w mocnym uścisku kolegi, nie wiedząc co mądrego mogłaby powiedzieć. Pierwszy raz zauważyła u Marcusa jakikolwiek przejaw troski. I choć nieraz czuła jego wsparcie jako swojego zastępcy, to nigdy nie doświadczyła tego w sensie fizycznym.
- Dzięki.
*
Ellie usiadła na trybunach, podnosząc do oczu magiczną
lornetkę, zwaną przez wszystkich omnikularami. Mecz powinien za chwilę
się zacząć. Słyszała, jak z boku jej mama mówi coś do taty, starając się
przekrzyczeć tłum. Wokół panował niesamowity hałas, całe trybuny tonęły
w morzu niebiesko – srebrnych i czerwono – złotych barw. Powiewały
kolorowe flagi domów, głowy uczniów wystawały nawet z okien zamku.
- Próba mikrofonu… Próba mikrofonu… – po trybunach
rozszedł się niski, męski głos, lecz tuż po chwili zatonął w okrzyku,
jaki podniósł się na widok zawodników wchodzących na boisko. Ruda
uniosła omnikulary spowrotem do oczu i odszukała Joanne. Jej siostra
wchodziła na przedzie drużyny, kierując się w stronę środka boiska. W
ręku trzymała miotłę. Ellie rzadko miała okazję oglądać Jo w tak
podniosłym wydaniu. Krukonka wprost promieniała dumą i pewnością siebie,
a jednocześnie wydawała się taka zrelaksowana.
Po drugiej stronie boiska Ellie dostrzegła wchodzących
Gryffonów. Na przedzie kroczył Syriusz, odgarniając niedbale dłonię
grzywkę i uśmiechając się szeroko w stronę Joanne. Ruda zachichotała.
„Trzeba mu powiedzieć, że jak tak robi to wygląda jak przygłup”,
pomyślała i wróciła lornetką do siostry.
- Drużyny wchodzą na boisko – relacjonował komentator,
trzymając czubek różdżki przy swoim gardle – Drużyna Krukonów jak zawsze
w formie, kapitan i jednocześnie ścigająca Joanne Fly – przez trybuny
przetoczył się głośny aplauz – Na pętlach Marcus Verardio…
*
Prezentacja zawodników pomogła Syriuszowi nieco się
wyciszyć i skupić na taktyce meczu. Widząc zmierzającą ku niemu Jo nie
potrafił się uspokoić, ani zebrać myśli.
Kiedy znaleźli się na środku boiska, starym zwyczajem
jak od wieków robią to kapitanowie przeciwnych drużyn, uścisnęli sobie
dłonie. Syriusz przyjrzał się ukradkiem Joanne. Związała włosy w kucyk,
odsłaniając opaloną szyję i uszy, na których błyszczało kilka srebrnych
kolczyków. Twarz dziewczyny pokrył delikatny rumieniec, zapewne od mrozu
choć Syriusz dopowiedział sobie, co chciał. („Na pewno ja sprawiłem, że
się rumieni”).
Joanne uśmiechnęła się szeroko do chłopaka, odwzajemniając uścisk.
- Połamania miotły, kapitanie – powiedziała, po czym
odwróciła się do swojej drużyny krótką komendą nakazując, by wsiedli na
miotły.
*
Meggie siedziała na trybunach, obserwując mecz. Choć na
ogół nie interesowały ją sporty, wytrwale śledziła rozgrywki w jakich
brała udział Jo, i tylko dla niej tam siedziała. Poza tym lubiła
patrzeć, jak Krukonka robiła z Syriusza idiotę.
Megg rozejrzała się po trybunach, ale dobrze wiedziała
że go nie ma. Severus nigdy nie chodził na mecze, a już w szczególności,
kiedy nie grali Ślizgoni. Siedział w bibliotece albo w dormitorium w
lochach i czytał. Mimo to dziewczyna odwracała głowę do tyłu, kiedy
tylko ktoś przechodził. Może jednak ten jeden jedyny raz przyjdzie…?
- Kafla ma Fly – głos Garry’ego wyrwał Gryfonkę z
otępienia – Leci, mijając obronę bez najmniejszego problemu… Unika
tłuczka… Co za wdzięk ma ta dziewczyna! Kolejny tłuczek mija Joanne o
włos! Czy trafi? Ściga ją Black, czy zdąży? Leć Joanne, leć! Zamierza
się…. Strzela…. Taaaak!!! Gol!!! Gol dla Ravenclaw!!!
Niebiesko-srebrne flagi podniosły się do góry, a kibice ryknęli z radości.
- 10:0, Krukoni prowadzą, lecz jak długo potrwa ta
przewaga? Już kafla ma Black, pędzi ku przeciwnym pętlom… Prawie dostaje
tłuczkiem! Ale nie… Ominęło go… Z naprzeciwka nadlatuje Jo, chyba chce
zabrać mu piłkę… Są blisko… Wydaje się, że zaraz się zderzą! Joanne,
hamuj, albo wpadniesz na Blacka… A jednak! Nie! Fly przejęła piłkę i
leci z nią ku pętlom Gryfonów! Zamierza się… Och nie, co za wstrętny
tłuczek uderzył w jej miotłe, o mało nie spadła! Kafel wypadł jej z
ręki… Fly nurkuje po niego w dół boiska…. Black również dostrzega
chwilową utratę piłki przez Krukonów… Kto będzie pierwszy? Kto złapie
kafla?
Uczniowie wstali, zasłaniając Meggie widok. Garry zamilkł na chwilę. Po chwili rozległ się głośny ryk tłumu.
- Joanne leci z kaflem ku pętlom Gryffindoru, Black
nadal ją goni ale piłki raczej nie zdobędzie. Jo bierze zamach… Chyba
celuje w środkową pętlę… Nie! Zrobiła zwód! Piłka trafia w prawą obręcz!
Gol dla Krukonów!!!
Ellie śledziła siostrę przez omnikulary, wydając z
siebie na przemian okrzyki radości i strachu. Z zapartym tchem
obserwowała, jak Joanne nurkuje w dół boiska, by po chwili podlecieć
gwałtownie do góry; jak omija zwinnie graczy starających się zabrać jej
piłkę; jak zwodzi obrońcę udając, że celuje do innej pętli, po czym
bezbłędnie trafia w inną.
- Przecież ona zaraz spadnie! – Anna na zmianę
wykrzykiwała swoje obawy, które (ku uldze Ellie) rozpływały się we
wrzaskach tłumu. No bo jak matka kapitana drużyny może mieć aż tyle
wątpliwości co do techniki gry swojej córki?
Gregory natomiast wyraźnie puchł z dumy, widząc
powietrzne rewolucje Joanne. Stał z panem Potterem na najwyższych
trybunach, śledząc zaciekle bieg gry.
- Nie wiedziałem, że pana córka jest taka utalentowana –
powiedział Charlus, kiwając głową z uznaniem – James mówił mi, że
dobrze gra ale nie miałem jeszcze okazji tego podziwiać.
- Tak… Charlusie, pożyczysz mi na chwilę twoją lornetkę?
Pan Potter zrobił zdziwioną minę, po czym uśmiechnął się.
- To omnikulary, mają mnóstwo zastosowań. Na przykład…
Anna popatrzyła oburzona na Gregory’ego i szturchnęła go pięścią w udo.
- Jak możesz spokojnie siedzieć, kiedy Jo lata na TAKIEJ wysokości, na TAKIEJ cienkiej miotle!
*
Mecz trwał już prawie godzinę. Syriusz czuł, jakby
powoli przymarzał do miotły. Szli z Krukonami łeb w łeb, punkt za
punktem… Dlaczego James nie złapał jeszcze znicza?
Gryfon rozejrzał się. Trwała krótka przerwa, bo
krukoński obrońca dostał w nos tłuczkiem, a żeby było śmieszniej – od
własnego pałkarza. To chyba nawet ten sam, który w zeszłym tygodniu
znokautował na treningu Joanne. Joanne… Gdzie ona jest? Gryfon rozejrzał
się dokoła. I wtedy ją znalazł.
- Derbby, do cholery! Mówiłam, żebyś upewniał się w kogo
celujesz! To, że to nie jest mecz rozgrywkowy nie oznacza, że masz
zupełnie wyłączyć mózg!
Pałkarz zrobił przestraszoną minę, uderzając nerwowo pałką o udo.
- Nie chciałem…
- Wiem, dlatego jeszcze nie wyleciałeś z drużyny. Ale
obiecuję ci, że po tym meczu porządnie zabierzemy się za treningi. Teraz
idź się uspokój, bo jak tylko zatamują to cholerstwo, gramy dalej.
Jasne?
Derbby kiwnął powoli głową i odszedł. Joanne potarła
dłonią czoło, podchodząc do krwawiącego Marcusa. Wymieniła z nim kilka
słów, po czym wsiadła na miotłę i wzbiła się w powietrze.
Po kilku minutach mecz został wznowiony. Marcus zawisł przy pętlach, pocierając dłonią naprawiony nos.
- Obrońca Krukonów ponownie na pozycji. Przewaga
punktowa należy do Ravenclaw, choć to tylko różnica jednej bramki…
Chwila, czy to złoty znicz?
Po trybunach przebiegł szmer zaciekawienia. Głowy
wszystkich zaczęły rozglądać się, poszukując wzrokiem malutkiej,
błyszczącej piłeczki.
Jednak tylko jedna osoba dostrzegła ją stosunkowo szybko
i bezbłędnie. James ścisnął mocniej miotłę i ruszył ku zniczowi.
Widział wyraźnie ten okrągły kształt.Złoty błysk. Słyszał szelest
cieniutkich skrzydełek. Był już tak blisko. Wystarczy wyciągnąć rękę…
Meggie wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy zobaczyła
Jamesa nurkującego gwałtownie w dół. Było to tak nagłe i spontaniczne,
że dziewczyna w życiu nie zdecydowałaby się zrobić czegoś takiego.
Przecież on mógł się zabić! Pokręciła głową z dezaprobatą i przeniosła
wzrok na szukającego Krukonów. Siedział na miotle i chyba nawet nie
zauważył, że James dostrzegł znicza. Jak można być tak tępym?
Owa tępota została ukarana tym, że w ostatecznym
rozrachunku Gryffindor wygrał mecz wynikiem 270 do 130. Joanne zsiadła z
miotły, przeczesując palcami włosy. Na czybku głowy pokryły się cienką
warstwą szronu. Popatrzyła na trybuny, odszukując wzrokiem rodziców i
Ellie i pomachała im. Już słyszała komentarze mamy, jak to
niebezpiecznie jest latać na takiej wysokości…
*
- … Nie mając na głowie ani kasku, ani żadnej ochrony! Przecież gdybyś spadła, to nie byłoby czego zbierać!
Siedzieli z Potterami w Trzech Miotłach i popijali
kremowe piwo. Joanne słuchała mamy, wywracając co chwila oczyma. Jak
wytłumaczyć, że Quidditch wcale nie jest taki straszny, na jaki wygląda?
Gregory w dalszym ciągu prowadził zaciętą konwersację z
Charlusem na temat mugolskich technik wyrabiania mebli i nie zwracał
uwagi na karcące spojrzenia Anny, która oczekiwała od męża poparcia jej
słów.
- To nie jest do końca tak, proszę pani – wtrącił się
James – Jo świetnie lata, nie ma potrzeby martwić się o nią. No i nie
róbmy z Dumbledore’a też takiego sadysty. On dba o bezpieczeństwo
uczniów jak nikt.
- Tak, to trzeba mu przyznać – wtrąciła się Dorea, mama
James’a – Ale rozumiem pani niepokój, mi też na każdym meczu syna trudno
z nerwów usiedzieć na miejscu.
Jo wymieniła z Rogaczem zażenowane spojrzenia. Rodzice…
- A gdzie właściwie jest Syriusz? – spytała Krukonka, chcąc zmienić temat.
- Już tęsknisz, złotko? – Łapa pojawił się tak niespodziewanie, że Jo aż podskoczyła.
- Black, na Rogogona! Ostrzegaj, jak masz zamiar zmaterializować się w mojej obecności!
Chłopak ukłonił się Annie i Dorei, uścisnął dłoń pana
Pottera i Gregory’ego, po czym przystawiając sobie krzesło z sąsiedniego
stolika usiadł obok Joanne.
- Wybacz, słońce – powiedział, szczerząc zęby – Po prostu czasem zapominam, że działam na ciebie w ten sposób.
Krukonka posłała chłopakowi spojrzenie, które mówiło tylko jedno: „Zabiję cię”.
*
Meggie rozejrzała się po bibliotece, ale nigdzie go nie
było. Nie pojawił się na posiłku w Wielkiej Sali, na meczu również go
nie zauważyła. Czy to możliwe, że ciągle się mijali? Dziewczyna z cichym
westchnięciem wyszła z pomieszczenia, kierując sie do Wielkiej Sali,
gdzie zostawiła mamę z bratem. Może wysłać mu sowę i spytać, gdzie jest?
Nie… Nie powinnam się tak narzucać, szczególnie kiedy są jego rodzice…
Mimo to dziewczyna już po kilkunastu minutach stała w
sowiarni, przywiązując krótką wiadomość do nóżki maleńkiej płomykówki.
„To w dobrej wierze”, usprawiedliwiała się przed sobą i z uśmiechem
wypuściła sówkę przez okno.
- Co robisz? – rozległo się nagle za jej plecami. Megg
odwróciła się gwałtownie. Zapiekły ją policzki, kiedy zdała sobie
sprawę, że została przyłapana na gorącym uczynku.
- Kate, a co Ty tu robisz? – spytała, przywołując na
twarz szeroki uśmiech. Nie mogła pozwolić, by przyjaciółka dowiedziała
się, kto był adresatem listu. Dobra mina do złej gry? Tak możnaby to
nazwać – Myślałam, że jesteś z Remusem i rodzicami w Wielkiej Sali.
Albo… Zwiedzacie bibliotekę…?
Puchonka wzruszyła ramionami, przysiadając na drewnianej ławie.
- Rodzice ucięli sobie pogawędkę z Dumblem, a Remus też zniknął gdzieś na chwilę. No wiesz, jest prefektem.
Meggie pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Tylko wiesz – kontynuowała Kate – Wydaje mi się, że Remi jest lekko zdenerwowany przy moich rodzicach.
Megg skinęła ponownie głową, nie wiedząc za bardzo, co
odpowiedzieć. W głowie miała pustkę, chciała tylko jak najszybciej
zniknąć z miejsca zbrodni.
Kate spojrzała na przyjaciółkę, mrużąc oczy.
- Wszystko w porządku?
Gryfonka pokiwała ochoczo głową, siląc się na szeroki uśmiech.
- Wiesz, Kate… Ja… Ja już spadam, bo czeka na mnie mama.. Z bratem. To.. Cześć.
To powiedziawszy ruszyła schodami w dół i zniknęła za rogiem.
Kate popatrzyła skonsternowana za Gryfonką. Ładnie to tak zostawiać przyjaciółkę, kiedy potrzebuje rady?
*
Severus zasunął zasłonki łóżka i położył się. Miał dosyć
oglądania szczęśliwych rodzin, kręcących się po Hogwarcie. Wesołych
śmiechów, gromadek małych, rozentuzjazmowanych pierwszoroczniaków
pokazujących swoim rodzicom zamek. I choć nie chciałby, żeby jego
rodzice przyjechali to mimo wszystko było mu przykro.
Przykro,bo nie miał takiej rodziny.
Przykro bo praktycznie w ogóle jej nie miał.
Nędzna karykatura dzieciństwa, jakie było mu dane
przyprawiała go o łzy i choć starał się je połykać, przychodziło to z
trudem. Z trudem przyszło mu również uniknięcie sowy, która niczym
tłuczek wpadła przez malutki lufcik w ścianie i uderzyła w ścianę nad
łóżkiem. Severus nie poruszył się, obserwując tylko ze skonsternowaną
miną zwierzątko. Malutki puchacz (zapewne niedoświadczony jeszcze w
donoszeniu listów) potrząsnął lekko łebkiem pohukując, po czym popatrzył
czarnymi oczkami na Ślizgona. Mierzyli się przez jakiś czas wzrokiem, w
końcu Severus bez słowa wyciągnął przed siebie rękę i odwiązał sówce
liścik. Znał tylko jedną osobę, która lubiła wysyłać wiadomości za
pośrednictwem niepozornych i gapiowatych puchaczy, ponieważ uważała ich
niezdarność za uroczą.
„Severusie, gdzie na wysypkę Merlina się podziewasz?
Szukam Cię od wczoraj, przetrząsnęłam całą szkołę wzdłuż i wszerz.
Nawet Gruba Dama się o tym dowiedziała! Mam nadzieję, że chociaż sówka
Cię odnajdzie, i przekaże moją wiadomość. Czekam na Ciebie po kolacji
przy tym wielkim krzaku Dyptamu nad jeziorem. I nie próbuj się nie
pojawić. Meggie”
Ślizgon zmarszczył brwi. Unikanie Megg przychodziło mu z
coraz większym trudem. To było tylko kwestią czasu, żeby dziewczyna
wpadła w końcu na jakiś pomysł skontaktowania się z nim. A teraz? Co ma
zrobić? Już widział pełne wyrzutu spojrzenie Gryfonki, gdy stawi się na
umówionym miejscu. Jej pytające, duże oczy, zaciśnięte usta i ręce
założone na piersi. Mina wyczekująca odpowiedzi. I co on ma jej wtedy
powiedzieć?
*
Na wielkim zegarze Hogwartu wybiła godzina kolacji.
Uczniowie siedzieli przy długich stołach, zajadając się migdałowym
puddingiem, plackami truskawkowymi, roladkami nadziewanymi szpinakiem i
innymi przysmakami.
James wytarł wierzchem dłoni usta, usuwając z nich resztki pokarmu.
- Uff Łapa… Napchałem się jak Filch łajnobombą w Święto
Duchów – sapnął i zmierzwił ręką włosy – Dobrze, że starsi już
pojechali.
Syriusz kiwnął głową i popatrzył w swój talerz. Dobrze,
że pojechali. Bardzo dobrze. Nie musiał oglądać, jak uśmiechają się do
Regulusa. Jak matka przytula syna, a ojciec ściska mu z dumą dłoń. Jak
wspólnie siedzą przy stole Slytherinu i jedzą. Bardzo dobrze, że
pojechali. Bardzo dobrze…
- Łapa, głowa do góry – rozległo się za jego plecami. Odwrócił się napięcie.
- Jo! Odprawiłaś już swoich?
Krukonka pokiwała z ulgą głową i zajęła miejsce obok chłopaka.
- Nie było łatwo. Z mamą – posłała porozumiewawcze
spojrzenie do Jamesa – Wyściskała mnie chyba z milion razy, zanim
wsiadła do tego cholernego powozu.
Rogacz zaśmiał się.
- Znam to – powiedział i popatrzył z konsternacją na swój puchar – Sok malinowy.
Naczynie natychmiast napełniło się czerwoną cieczą.
- Nigdy nie może się pogodzić z tym, że jej synek ma ponad szesnaście lat i nie potrzebuje pilnowania.
Przyjaciele pokiwali głową w zrozumieniu. Rogacz wypił sok i uśmiechnął się szeroko.
- A’propos pilnowania… Co powiecie na małą niespodziankę dla Filcha?
*
Meggie usiadła na ławce nad jeziorem, oczyszczając ją
uprzednio zaklęciem by zgarnąć śnieg. Tafla jeziora lśniła, odbijając
okna zamku. Czy Severus się zjawi? Czy dostał sowę?
Gryfonka wyjęła różdżkę. Potrzymała ją chwilę w zmarzniętych palcach.
- Lumos – szepnęła. Czubek drzewca zajaśniał bladoniebieskim światłem - Nox – światło zgasło - Lumos. Nox. Lumos. Nox…
Powtarzała zaklęcia na zmianę, to zapalając, to gasząc
różdżkę. Robiła tak zawsze, kiedy się denerwowała. Trochę z nudów,
trochę, żeby zająć czymś myśli. Severus…
Severus był taki… Skryty. A mimo to niezwykle
pociągający. Od pierwszego razu coś urzekło Meggie w tym Ślizgonie. Nie
był to jego niski, kojący głos. Nie były to ciemne, wyraziste oczy. Nie
był to wrodzony talent do eliksirów. Nie. To było coś więcej. Jakby
ukłucie pewności, że ten chłopiec jest stworzony tylko i wyłącznie dla
niej. Tak jakby nie był potrzebny nikomu innemu, prócz Meggie.
Dziewczyna westchnęła cicho. Tylko kiedy w końcu odważy się mu to
powiedzieć?
Skrzypienie butów na śniegu przerwało jej rozmyślania.
Gryfonka odwróciła głowę czując, jak jej niepewność co do Severusa
topnieje. Dostał jej list. Teraz do niej idzie.
Dziewczyna ruszyła truchtem w stronę przyjaciela, z
trudem przedzierając się przez wysokie zaspy śniegu. Kiedy w końcu
dopadła do Severusa, ledwo łapała oddech. „Głupia”, pomyślała „Po kiego
Rogogona tak szybko biegłaś”.
- Gdzie… – wysapała – Gdzie ty byłeś?
Ślizgon popatrzył na Meggie. Miała surowy wyraz twarzy,
zaszklone od wiatru oczy patrzyły nań gniewnie. Zacisnęła piąstki i
stała przed nim oczekując odpowiedzi. Usta chłopaka zadrżały. Co miał
jej powiedzieć?
- Powiedz mi, Severusie… Wszystko.
Ślizgon kiwnął powoli głową.
- Przejdźmy się.
*
Filch kuśtykał korytarzem, sapiąc i przeklinając.
- Bachory jedne… Tyle sprzątania po nich… Na miejscu
dyrektora już dawno zakułbym je w kajdany i kazał wycierać wszystkie
plamy po atramentach, eliksirach i innych paskudztwach…
Woźny zatrzymał się przed drzwiami swojego kantorka zaskoczony. Przed nim leżała starannie zapakowana paczka.
- Co u licha…
Filch schylił się, podejrzliwie obserwując pakunek. Z
ulgą stwierdził, że nie ma żadnych nóżek ani zębów. Przy wstążce wisiał
bilecik.
- „Szanownemu panu Filchowi w podziękowaniu za
poświęcenie i pracę z uczniami Hogwartu” – przeczytał woźny i uśmiechnął
się bezzębnie – No proszę, Pani Norris ktoś chyba w końcu nas docenił.
To powiedziawszy chwycił paczkę w ręce i zamknął za sobą drzwi kantorka.
Nie minęło kilka minut jak z kantorka dało się słyszczeć
ogromny huk. Zbroje na korytarzu zadrżały, a postaci na obrazach
rozbudziły się zdezorientowane. Zza drzwi pokoju woźnego rozległ się
tylko jeden dźwięk.
- BLAAAAAAACK!!!
Jo nie powinna się tak martwić. To chyba logiczne, że jest genialnym kapitanem Krukonów. Kto jak kto, ale ona ma quidditch we krwi! No, i Marcus ma rację! Już lubię tego faceta! :D Punkt dla Ellie! Niech mu na prawdę powie, że wygląda wtedy jak przygłup. albo lepiej nie. Gdyby skoczył ze swojego EGO na IQ, leciałby w dół jeszcze baaardzo długo…Czy Syriusz na prawdę jest takim ignorantem? Już nawet przez mróz rumieni się więcej dziewczyn, niż przez niego! ”Połamania miotły, kapitanie – powiedziała, po czym odwróciła się do swojej drużyny(…)” – no i czemu to się nie stało dosłownie?? ”Meggie siedziała na trybunach, obserwując mecz. Choć na ogół nie interesowały ją sporty, wytrwale śledziła rozgrywki w jakich brała udział Jo, i tylko dla niej tam siedziała. Poza tym lubiła patrzeć, jak Krukonka robiła z Syriusza idiotę.” – to jest genialne, a ostatnie zdanie w pełni oddaje zależności na linii Megg-Łapa xD Ale muszę Ci powiedzieć, że podoba mi się sposób komentowania meczy przez Garry’ego. Może już na stałe dostanie tę posadę? :D To chyba nie był dobry pomysł, żeby mama Joanne oglądała mecz, w którym bierze udział jej córka. Jeszcze do tego dojdzie, że dostanie kategoryczny zakaz gry w quidditcha… Poza tym, matka kapitana drużyny chyba nie powinna tak panikować o swoja uzdolnioną pociechę? xD Jej, ale nie mogę z tego, jak świetnie dogadują się Charlus z Gregorym… Genialnie się dobrali!”Jak możesz spokojnie siedzieć, kiedy Jo lata na TAKIEJ wysokości, na TAKIEJ cienkiej miotle!” – Ojej, dlaczego Krukoni przegrali? Czemu nikt nie utarł nosa Syriuszowi?! :< Świetne jest to połączenie dwóch akapitów, odnośnie kwestii mamy Jo. Genialne rozwiązanie ^^ Btw. wyobrażacie sobie graczy do quidditcha w kaskach, albo najlepiej w strojach jak do hokeja? xDDD "Krukonka posłała chłopakowi spojrzenie, które mówiło tylko jedno: "Zabiję cię"." - no i kiedy ona to w końcu zrobi? Cały świat byłby jej wdzięczny... Jak tak dalej pójdzie, Meggie dojdzie do wniosku, że Kate ma idealny talent do pojawiania się w nieodpowiednim momencie xD Ej, no ale jak Megg mogła tak zlać Kate? No jak tak można było?! :< "na wysypkę Merlina" - „Napchałem się jak Filch łajnobombą w Święto Duchów” – Mnie to nie obchodzi totalnie, ale… że niby o czym Smark chce jej powiedzieć? Że jest w ciąży i to nie z nią, czy jak? O.o I najpiękniejsze zakończenie: czyli wyraz uwielbienia Filcha przez Huncwotów <3Jo, przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale wiesz, miałam to postanowienie adwentowe ^^” I nawet nie wiesz ile samokontroli mnie kosztowało, żeby nie wchodzić na Twojego boga! :
OdpowiedzUsuńNo, miało być „bloga”, wyszło „boga”… no w sumie Twój blog jest boski, więc wiesz… xD
Usuń